Żyjemy w świecie, w którym tempo życia wciąż przyspiesza, a stres i choroby cywilizacyjne dotykają coraz większej liczby osób. Szukamy ratunku w medycynie, suplementach, technologiach, zapominając, że od tysięcy lat naszym naturalnym lekarstwem była… natura. Czy to właśnie w niej kryje się klucz do zdrowia i równowagi? Pytamy Joanną Kossak – artystkę i miłośniczkę przyrody, która od lat mieszka w sercu Puszczy Białowieskiej.

Joanna Kossak (ur. 1965, Kraków) – malarka koni. Od 1992 mieszka w ukochanej przez siebie Puszczy Białowieskiej. Od dziecka zafascynowana przyrodą.

Jej życie zmieniło się dramatycznie, gdy jej drugie dziecko, syn, Dan, doznał ciężkiego wstrząsu poszczepiennego, co zapoczątkowało wieloletnią, zakończoną sukcesem, walkę o zdrowie jego i jej samej. Szukając ratunku, w obliczu bezradności klinicystów, zwróciła się ku medycynie naturalnej. Opieka nad synem i fatalna kondycja fizyczna wykluczały stałą pracę zarobkową. Pierwszych kilkanaście lat przetrwała wyłącznie dzięki nieustającej pomocy przyjaciół i znajomych z Białowieży i kraju. Jedynym sposobem okazania wdzięczności było podarowanie akwareli z koniem, dzięki czemu „ręka i oko” zachowały sprawność. W 2011 r, Prof. Andrzej Strumiłło przekonał ją do zajęcia się malarstwem „pełnoetatowo” i do przyjęcia rodowego nazwiska Kossak (2013 r). Od tego czasu miała sześć wystaw indywidualnych i dwie zbiorowe. Ostatnia, „Od Juliusza do Joanny, malarskie pasje Kossaków i ich związki z Kraszewskimi” (Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego w Romanowie, 2023r), prezentowała prace Joanny obok prac jej trzech przodków, Jerzego, Wojciecha i Juliusza Kossaków. 

Katarzyna Kamyczek: Pani nazwisko ma więcej wspólnego z naturą niż ze sztuką. Bawiąc się słowami, można w nim znaleźć zarówno kosa, jak i ssaka.

Joanna Kossak: Zdecydowanie więcej z naturą! (Swoją drogą, dziękuję za ten piękny odczyt nazwiska). A gdy maluję, to konie (śmieje się Pani Joanna). Puszcza Białowieska zawsze mnie przyciągała i działa na mnie kojąco – zarówno w przenośni, jak i dosłownie.

Stawia Pani też na naturalne metody leczenia. Jakie wydarzenia przekonały Panią do takiego podejścia?

Stawiam na medycynę komplementarną w najszerszym znaczeniu tego słowa, w tym na ziołolecznictwo. W Krakowie, korzystałam z medycyny głównego nurtu, choć i tu miałam szczęście do światłych lekarzy. Od dziecka do późnej młodości cierpiałam na notoryczne obstrukcje (czasami do trzech tygodni!) – żadne konwencjonalne leki nie pomagały. Zaprzyjaźniony doktor, późniejszy profesor gastrologii, przepisał mi niedostępny w Polsce, czysto ziołowy lek Colonorm. Przyjaciele przywieźli mi go z Austrii. Terapia trwała cztery tygodnie trwale likwidując problem. Lek zniknął z rynku. Moja, ośmioletnia wówczas, suka nowofulandka, straciła władzę w tylnych nogach. Weterynarze byli bezradni. Babcia moich sąsiadów właśnie z powodzeniem zakończyła leczenie reumatyzmu zastrzykami sprowadzonymi z Zachodu. Zostało całe niewykorzystane pudełko siedmiu ampułek. Na pudełku był rysunek wielkiej mrówy, czyli w skład musiał wchodzić kwas mrówkowy. Dali mi je. Weterynarz nie protestował. Siedem zastrzyków domięśniowych – po czwartym pies wstał, po ostatnim biegał jak młody szczeniak. Przez kolejne cztery lata, aż do jej śmierci suka, tak samo jak babcia sąsiadów, nie miały problemów reumatycznych. Te zastrzyki również już nie istnieją od lat. Kiedy jednak pojawiły się dzieci (95-99), przekonałam się, jak niebezpieczne, wręcz zagrażające życiu, mogą się okazać nonszalancka arogancja i ignorancja powszechne w klasycznej służbie zdrowia.

Zaczęło się od banalnego przeziębienia mojej dwu-i-półrocznej wówczas córki, Idy. Pediatra zaordynował potężną dawkę antybiotyku. I w ten sposób dowiedziałam się, że mam dziecko silnie uczulone na leki penicylinopochodne. Tak został zainicjowany efekt chorobowego domina. Zapalenie ucha z równoczesnym zakażeniem dróg moczowych i rodnych. Kolejne, już „bezpieczne” antybiotyki zaowocowały ropnym zapaleniem ucha wewnętrznego. Tu z pomocą przyszła nam lekarka naturalistka, która wcześniej pomogła mu w poważnych problemach zdrowotnych. Zapytała krótko: Czy macie w domu geranium?.

Zaczęliśmy szukać po sąsiadach, aż w końcu znaleźliśmy „anginkę”. Świeży liść tej rośliny, lekko zmięty, żeby uwolnić olejki eteryczne, włożony do ucha na 20 minut, a następnie posmarowanie zewnętrznego płatka ucha kamforą i kłębek waty włożony w ucho (utrzymanie ciepła) – rozwiązały problem głębokiego, ropnego zapalenia w przeciągu pół godziny (!) Zapalenie ucha wróciło tylko raz, ale wtedy geranium miałam już w domu i użycie go przy wystąpieniu pierwszych objawów zakończyło problem definitywnie.     

Zapalenie dróg moczowych, po trzeciej serii antybiotyków zapisywanych przez trzech kolejnych lekarzy osiągnęło najgorszą fazę z gorączką i krwiomoczem co kilka minut. Moją córeczkę uratowała ta sama lekarka. Zaleciła wieczorne okłady z oleju rycynowego na podbrzusze – 1,5 godziny, ogrzewane termoforem. Efekt był natychmiastowy – dziecko przespało całą noc, rano było po problemie. Ten sam olej rycynowy, po konsultacjach z naszą nieocenioną Panią doktor, w przeciągu trzech miesięcy zlikwidował postępujący gościec stawowy w dłoniach naszej 70-letniej sąsiadki (bawełniane rękawiczki nasączone rycyną, pod termoforem na całą noc) .

Z zakażeniem dróg rodnych u córeczki już niestety nie poszło tak gładko. Nasza lekarka nie potrafiła nam tu pomóc. Przez kolejne dwa lata pięcioro lekarzy (wizyty prywatne) zastosowało kolejno pięć antybiotyków, każdy silniejszy od poprzedniego. Po piątej „kuracji” stan zapalny osiągnął apogeum, usłyszałam, że zmiany mogą być nieodwracalne. Zdesperowana podjęłam ostatnią próbę – wizyta u profesora, ordynatora Kliniki Chorób Kobiecych w Białymstoku. Ten starszy, siwy i ujmujący w obejściu pan, po obejrzeniu antybiogramu, uśmiechnął się i rzekł: Mam dla pani dwie wiadomości. Zła jest taka, że nasz szczep jest oporny na wszystko czym dysponuje nasza medycyna. A dobra jest taka, że w aptece Herbapolu kupi pani kwiat jasnoty białej, kwiat białej koniczyny i kwiat rumianku. Proszę to zaparzyć według wskazań na opakowaniach i zrobić dziecku ciepłą przymoczkę w miednicy. Jak powiedział, tak zrobiłam. Pierwsza przymoczka zakończyła trzyletnią, przewlekłą inwazję bakterii i grzybów antybiotykoopornych (!!!) Apteka Herbapolu zniknęła z mapy Białegostoku, kwiatu białej koniczyny też już nigdzie się nie dostanie, na szczęście rośnie sobie beztrosko na naszym podwórku. 🙂           

Coś na depresję, lęki? Poprawę wzroku?

Temat rzeka. Mnie osobiście przy ciężkiej nerwicy i atakach paniki pomogła terapia czaszkowo-krzyżowa. Z depresją wojuję od lat i tu już nie jest tak, nomen omen, wesoło, bo rewelacyjne preparaty na bazie konkretnych gatunków grzybów, nie są u nas dopuszczone, pomimo znakomitych wyników badań polskich klinicystów. Wspieram się wyciągiem alkoholowym z kwiatu dziurawca (uwaga na słońce, bo zawiera foto-uczulacze) i doskonałymi zestawami ziołowymi z Apteki Ojców Bonifratrów – posiadają szeroki wachlarz prawdziwie leczniczych mieszanek na większość powszechnych problemów zdrowotnych. Jeśli chodzi o poprawę wzroku, to mam okulary ajurwedyjskie, bo przyszedł taki moment, że zaczęłam widzieć podwójnie gwiazdy i księżyc, co mnie zmartwiło, ale ten temat został dzięki nim załatwiony.

Według dostępnych danych, w 2024 roku w Polsce sprzedano ponad 29 milionów opakowań leków zawierających ibuprofen. Można oszacować, że całkowita wartość sprzedaży ibuprofenu w 2024 roku wyniosła około 908 milionów złotych (29 mln opakowań × 31,3 zł). (*)

(Pani Joanna śmieje się). Nie widzę tu teorii spiskowej, tylko optymalizację zysków – biznes w najczystszej postaci. Pacjent , wyleczony nie wróci do gabinetu i apteki – to strata klienta. Priorytetem Big-Farmy są jej zyski, a nie nasze zdrowie. Nam pozostaje zachowanie czujności, dociekliwość i zdrowy rozum. Można zacząć od zadania sobie trudu i dokładnego przeczytania ulotki dołączonej do leku i przewidzianych efektów ubocznych. Szukajmy lekarzy, którzy poszerzają swoją wiedzę i są dociekliwi. Ja takich znalazłam, czasem na drugim końcu Polski, mieszkając w małej wiosce, w środku lasu, mając do dyspozycji tylko telefon stacjonarny i bardzo skromne zasoby finansowe. Braki w wiedzy nie są winą lekarzy, ale systemu. Który lekarz ma tyle samozaparcia żeby się doszkalać w swoim wolnym czasie, jeździć na konferencje i płacić za to niemałe pieniądze z własnej kieszeni?

Według danych WHO, w Europie tylko 12% diagnoz jest trafionych przy pierwszej wizycie, a ponad 200 tysięcy Europejczyków umiera rocznie z powodu przewidzianych skutków ubocznych zażywanych leków. Kiedyś usłyszałam wypowiedź szefa Polskiej Izby lekarskiej: Lek, nie wywołuje niepożądanych efektów ubocznych nie może mieć własności leczniczych (sic!). Wydziały ziołolecznictwa znikają z naszych uczelni. Dzięki Bogu są jeszcze Bonifratrzy i np. doktor Różański (w internecie).

Rynek stomatologiczny też ma się doskonale.

Mam szczęście, że udało mi się trafić do wyjątkowej stomatolog, dzięki której mój autystyczny syn wreszcie mógł mieć leczone zęby bez narkozy. Pani doktor jest pasjonatką leczenia (posiada doktorat, bierze udział w międzynarodowych konferencjach). Powiedziała mi, że po kilkunastu latach obserwacji swoich pacjentów zauważyła, że stosowane przez nią produkty renomowanej szwajcarskiej firmy, w ciągu kilku lat rozpuściły korzenie w leczeniu kanałowym zębów u wszystkich pacjentów (kilkaset osób). Napisała o tym list do producentów, załączając historie leczenia pacjentów. Odpowiedzi nie otrzymała, a preparat pozostał na rynku.

Pani syn ma autyzm?

Tak, w pół godziny po szczepieniu, w wieku trzech miesięcy, dostał drgawek, a następnie został sparaliżowany od pasa w górę. Tak gwałtowna reakcja, sugeruje, że zastrzyk zamiast podskórnie, trafił w splot nerwowy na ramieniu. Syn ma uszkodzoną oś jelitowo-mózgową i zniszczoną biotę jelitową. W klinice nie potrafiono nam pomóc. Dawali mu półtora roku życia. Uratował go lekarz z Mongolii, polecony nam przez tę samą lekarkę, która wcześniej ratowała mojego męża i córkę. Stwierdził, między innymi, nadciśnienie śródmózgowe – to ono powodowało ucisk na ośrodki odpowiedzialne za motorykę. Zalecił ścisłą, sześcioskładnikową dietę (był to krupnik na piersi z indyka, z kaszą jaglaną, marchwią, cebulą i masłem, oraz świeże kozie mleko i ser biały robiony z niego (przez 11 lat hodowałam kozy). Po pierwszym, właściwie przygotowanym posiłku, porażenie ustąpiło. Odbudowa mięśni zajęła kilka lat. W miarę regeneracji jelit włączane były kolejne produkty, w tym kiszonki. Dieta, rehabilitacja (w tym czaszkowo-krzyżowa), kołdra obciążeniowa, kierunkowa suplementacja, zwierzęta towarzyszące i kontakt z naturą, oraz brak prądu w domu (nadwrażliwość na smog elektromagnetyczny) sprawiły, że dziś syn wysoko funkcjonuje, również i w warunkach miejskiego zgiełku, a z pełnego autyzmu zostało 7%. Przed nami kolejny krok – przeszczep kału w klinice gastro-enterologii. Przywrócenie właściwej bioty jelitowej zakończy uciążliwości restrykcyjnej diety.

Przechodząc do meritum. Co znajduje się w Pani domowej podręcznej apteczce? Do najbliższej apteki ma Pani daleko.

Propolis – wyciąg alkoholowy, stosuję go na wszelkie anginy, zapalenia zębów i jamy ustnej i niegojące się rany, ukąszenia kleszczy – przyłożenie główki buteleczki szczelnie dociskając do powierzchni skóry na dwie minuty neutralizuje wszelkie patogeny ze pochodzące ze śliny kleszcza. Mam propolis w kroplach, aerozolu i w postaci maści. O jego fenomenie dowiedziałam się od Lecha Wilczka, partnera mojej ciotki, Simony Kossak. Lech miał swoją pasiekę i kiedyś przyniósł coś, co wyglądało jak kamień, a było niczym innym jak mumią koszatki szczelnie oklejonej kitem pszczelim. One uwielbiają miód. Włamała się do ula, gdzie z pewnością dokonałaby zniszczeń. Pszczoły ją zażądliły na śmierć, ale pozostawienie rozkładającego się truchełka, byłoby dla pszczół równie katastrofalne. Gruba, szczelna warstwa kitu (nie mylić z woskiem), zapewniła pełną aseptykę. Jaką potęgę musi mieć propolis, skoro przerywa wszelkie procesy rozkładu krwi, gnicia tkanek, fermentacji treści żołądka i jelit? To jedna z najsilniejszych substancji bakterio, wiruso i grzybobójczych, jakie istnieją w przyrodzie, a przebadana przez specjalistów klinicznych w Białymstoku.  Ma też zbawienne działanie regeneracyjne na uszkodzone tkanki. Przyspiesza ich ziarninowanie.

W mojej apteczce jest jeszcze sporo cudów, ale to raczej opowieść na wywiad – rzekę.

Lub felieton dla portalu Drzewa Franciszka?

To bardzo nęcąca i zaszczytna propozycja. Od roku, jako samotny opiekun osoby niepełnosprawnej mam prawo generować dodatkowe zarobki :). Opieka nad synem nie pozostawia mi wiele czasu do dyspozycji w ciągu dnia. Przeznaczam go na malowanie obrazów. A wieczorami, kiedy syn idzie spać, potrzebuję wyciszenia i przestrzeni dla prostych relaksacyjnych czynności, jak słuchanie muzyki, czy lekkostrawna lektura, bo mój mózg schodzi do poziomu ameby. Ale sytuacja jest dynamiczna, stan Dana stale ulega poprawie, może wkrótce zyskam więcej przestrzeni na dodatkowe aktywności. Wtedy z radością skorzystam z zaproszenia. 

Ma Pani jakieś swoje leśne rytuały, które pomagają osiągnąć równowagę i spokój? Trochę jest pani jak mniszka. W zamknięciu ponoć wyzwala się w człowieku coś, co pozwala widzieć więcej…

Wszystko dopiero przede mną. Powolutku, pomalutku zaczyna mi się coś takiego uruchamiać, ale podejrzewam, że gdybym znalazła czas na medytację – modlitwę, by oczyścić umysł, to kto wie. Póki co, dzień zaczynam i kończę rytuałem wdzięczności – ma wielką moc poprawy dobrostanu. Nasz dom otula Puszcza, w zasięgu 200 metrów mam swoje ukochane miejsca i drzewa, tam sobie siadam i doświadczam błogostanu

Pani sobie wyobraża mieszkać w mieście ?

O nie! Zakupy w naszej małej Hajnówce, raz w tygodniu, wycieńczają mnie całkowicie. Muszę zaliczyć tylko dwa supermarkety i kilka sklepików, a wpadam w stan bliski psychozie. W większym mieście straciłabym rozum. 

Internetu w domu nie macie, wszędzie daleko.

Ale mamy telefon stacjonarny, który jest podstawą mojego poczucia bezpieczeństwa. Gdyby go nie było, nigdy bym się nie odważyła zamieszkać na odludziu. Telefon jest ciągnięty ziemią, więc huragany nam nie grożą – kabel 7 km pod ziemią jest bezpieczny, nic tam się na niego nie zwali. Mieszkam 3 km od granicy, więc cały czas są patrole. No, teraz to już w ogóle do kwadratu, bo wiadomo, Łukaszenka, Putin i tak dalej, a teraz jeszcze wojsko doszło, ale zawsze miałam poczucie bezpieczeństwa. Zresztą, nie posiadam Lamborghini ani Ferrari – człowiek z czymś takim nigdzie nie jest bezpieczny. A że mam 20-letnią Yariskę, to czego tu się bać?

Bez internetu żyjecie…

Wspaniały wynalazek – jak nóż. Jest niezbędny, ale trzeba używać go z rozumem. Jestem uzależniona od muzyki i filmów – platformy streammingowe umożliwiają korzystanie z opcji offline. Kiedy wynurzam się w zasięgu, pobieram, to na co akurat mam ochotę i w domu mogę się tym cieszyć przez 21 dni bez aktualizacji. Oprócz kilku tysięcy książek, mamy też bogatą kolekcję płyt DVD i stare, ale sprawne kino domowe, zasilane panelem słonecznym. Interesujące mnie materiały z Internetu pobieram na laptop i odczytuję w domu. W skrajnych przypadkach, kiedy potrzebuję odpowiedzi na już, dzwonię do mojej córki, albo przyjaciół, żeby „wygooglali” mi pożądane informacje. 

Skoro o solarach było, to czy warzywa też macie własne?

Mieliśmy piękny ogród warzywno-kwiatowy, ale właściciel i zarządca leśniczówki rozebrał nasz stary, rozpadający się płot, a nie postawił nowego. Jesteśmy lokatorami. Zwierzyna szybko temat ogrodu załatwiła, ale za to możemy ją podziwiać przez okna, nie wychodząc z domu 🙂.  I mamy piękne begonie w doniczkach – nic ich nie rusza – ani zwierzęta, ani owady.

(*) https://blog.osoz.pl/w-2024-roku-apteki-sprzedaly-leki-za-53-mld-zl-raport?utm_source=chatgpt.com

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

16 + dwadzieścia =