Jeszcze kilkadziesiąt lat temu codzienność była bardziej „zielona”, choć nikt nie używał tego słowa w dzisiejszym, ekologicznym sensie. Dzieci biegały po podwórkach, wspinały się na drzewa, karmiły wróble i gołębie, znały różnicę między bocianem a czaplą. Dorosłych budził śpiew kosa, a w letnie wieczory można było posłuchać świerszczy albo pohukiwania puszczyka. Dziś coraz częściej wielu mieszkańców miast budzi się raczej przy szumie klimatyzatora niż przy ptasim śpiewie.
Dzieci, jeśli mają kontakt ze zwierzętami, to często przez ekran telefonu, a nazwy ptaków znają głównie z gier komputerowych. Psychologowie i biolodzy nazwali to zjawisko extinction of experience – zanikiem doświadczenia przyrody. To nie metafora, lecz realny proces: ludzie coraz mniej obcują z naturą, a brak kontaktu osłabia emocjonalne więzi ze światem przyrody.
Dlaczego to ma znaczenie?
Można by wzruszyć ramionami: świat się zmienia, przecież mamy inne zajęcia, inne priorytety. Ale ta utrata nie jest obojętna. Kontakt z przyrodą to nie luksus, lecz element zdrowia i dobrostanu. Dla psychiki działa jak tlen – redukuje stres, poprawia koncentrację, reguluje emocje. Gdy go brakuje, rośnie podatność na depresję i poczucie izolacji. Jest też inny, może jeszcze poważniejszy skutek. Kto nie zna przyrody, ten jej nie chroni. Jeśli dzieci nie mają w pamięci wspomnień wspinania się na starą czereśnię, zbierania kasztanów czy śledzenia mrówek, to w dorosłości trudniej im zrozumieć, dlaczego warto dbać o drzewa, łąki czy owady. Ochrona przyrody staje się wtedy abstrakcyjnym hasłem, oderwanym od doświadczenia. Paradoks współczesności polega na tym, że mówimy o klimacie i bioróżnorodności więcej niż kiedykolwiek, ale równocześnie codzienny kontakt z naturą kurczy się w tempie alarmującym.
Miasto jako laboratorium
W niedawno opublikowanym badaniu, prowadzonym w dziewięciu europejskich miastach – od hiszpańskiej Granady po fińskie Rovaniemi – sprawdzaliśmy, jak typ zabudowy i różnorodność biologiczna wpływają na doświadczenie przyrody. Wynik był jasny: im więcej zieleni i im większe parki, tym częściej ludzie spędzają czas na łonie natury. Ale jednocześnie tam, gdzie zieleń jest drobniejsza, bardziej rozproszona – w postaci ogrodów, przydomowych krzewów, ulicznych drzew – tam większa jest różnorodność ptaków, a to właśnie ona skłania ludzi do codziennych aktywności związanych z przyrodą.
Można powiedzieć, że istnieją dwa modele miasta (1) land-sparing – z dużymi parkami, odseparowanymi od bloków i domów, oraz (2) land-sharing – z zielenią wplecioną w tkankę miasta, w ogrodach i na podwórkach.
Oba mają sens, oba mogą wspierać ludzi w odzyskiwaniu kontaktu z naturą, ale inaczej. Park daje możliwość spędzenia dłuższego czasu „na zielonym”, z kolei ulica z drzewami i ogrody przy domach sprawiają, że natura jest tuż obok – codzienna i dostępna. Ważna jest też bioróżnorodność. Tam, gdzie ptaków jest więcej gatunków, mieszkańcy chętniej spacerują, obserwują, karmią czy fotografują. Kiedy osiedle zamieszkują jedynie gołębie i wrony, doświadczenie jest uboższe, a chęć do aktywności w przyrodzie – mniejsza.
Korzenie dzieciństwa
Badanie pokazało coś jeszcze – to, co intuicyjnie wielu z nas przeczuwało. Najsilniejszym czynnikiem wpływającym na więź z przyrodą w dorosłości są… wspomnienia z dzieciństwa. Ci, którzy mieli ogród, jeździli na wieś, biegali po lesie albo choćby chodzili z rodzicami do parku, jako dorośli częściej wybierają mieszkania w zielonych dzielnicach, częściej też spędzają czas w naturze. Dziecko, które zna dotyk kory drzewa i zapach mokrej trawy, ma w sobie trwały zapis tej relacji. Dlatego walka z „zanikiem doświadczenia” zaczyna się nie od polityk klimatycznych na szczytach ONZ, lecz od tego, czy przedszkolaki pójdą na spacer do lasu, czy będą siedzieć cały dzień w sali z ekranem.
Potencjalne rozwiązania
Co można zrobić, by odzyskać kontakt z naturą w miastach? Lista jest długa, a wiele punktów nie wymaga wielkich budżetów.
- Planowanie przestrzeni: idea „15-minutowego miasta” – park lub większa zieleń w zasięgu kwadransa spaceru. Albo reguła „3–30–300”: trzy drzewa widoczne z okna, 30% zielonego pokrycia koron drzew w sąsiedztwie, park w odległości 300 metrów. To nie slogany, ale konkretne wskaźniki, które da się wdrażać.
- Edukacja: szkoły i przedszkola mogą uczyć nie tylko w klasach. Lekcja biologii w parku, matematyka przy mierzeniu drzew, plastyka w ogrodzie – to drobne zmiany, które robią wielką różnicę.
- Oddolne inicjatywy: ogrody społeczne, zakładanie łąk kwietnych na osiedlach, dokarmianie ptaków zimą, wspólne akcje obserwacyjne (np. „Spring Alive”). Takie drobiazgi budują więź wspólnotową i z przyrodą jednocześnie.
- Zdrowie publiczne: coraz więcej badań pokazuje, że kontakt z naturą powinien być traktowany jak profilaktyka zdrowotna. Lekarz mógłby przepisać „spacer w parku” nie w sensie metafory, ale jako realną część terapii stresu czy wypalenia.
Pytanie o przyszłość
Zanik doświadczenia przyrody to nie jest science fiction ani temat na marginesie. To proces, który już się toczy, niemal niezauważalnie, gdy kolejne pokolenia rosną bez zielonych podwórek i bez głosu kosa za oknem. Możemy oczywiście wierzyć, że technologia wszystko zastąpi – że wirtualna rzeczywistość pokaże dzieciom „symulowany las”, a aplikacje z dźwiękami ptaków zastąpią prawdziwe śpiewy. Ale czy takie doświadczenie kiedykolwiek wzbudzi to samo wzruszenie, co widok bociana na łące albo zapach kwitnącego jaśminu? Jeśli nie zatrzymamy tego procesu, ochronę przyrody będziemy traktować jak coś odległego – jak rezerwat w innym kraju, do którego kupuje się bilet. A przecież chodzi o coś zupełnie innego: o codzienny kontakt, o świadomość, że jesteśmy częścią większego świata. Być może najprostsze pytanie brzmi tak: czy nasze dzieci i wnuki będą wiedziały, jak brzmi śpiew kosa, czy rozpoznają tylko dźwięk powiadomień w smartfonie?
Artykuł przygotowano na bazie pracy opublikowanej w czasopiśmie Biological Conservation https://doi.org/10.1016/j.biocon.2025.111417 i mieliśmy przyjemność brać udział w jego powstaniu.
Eliza Bartolik, Piotr Tryjanowski
Foto: Eliza Bartolik





