Całkiem niedawno usłyszałem w radiu rozmowę na temat pewnego raportu dotyczącego podejścia Polaków do nauki, do badań i ich interpretacji. Wiele było smutnych wątków tego raportu – że nie czytamy książek, że wierzymy w teorie spiskowe, że dajemy się dość łatwo manipulować.

Dłuższa rozmowa dotyczyła tego, w jaki sposób takie widzenie świata zmienia świat i otoczenie w jakim żyjemy. Histeria antyszczepionkowa doprowadziła do tego, że w Europie ponownie pojawiły się dawno nie notowane choroby; że brak wiary w badania naukowe powoduje w zwiększające się przekonanie o tym, że “żadnego ocieplenia nie ma”; że nikt z nas nie ma żadnego wpływu na polską politykę (czytaj: chodzenie na wybory jest bez sensu).

Wśród tych i innych strasznie przejmujących doniesień szczególnie dziwna i jednocześnie niepokojąca była ta, że duża część respondentów tego badania (przeszło 40%) uznała, że naukowcy nie mają prawa wtrącać się do polityki, nawet wtedy, gdy politycy postępując niezgodnie z wynikami badań naukowców.

Łatwo się domyślić, że pierwszymi “winnymi” są ci naukowcy, którzy bronili (bronią) zasady szczepień nie tylko już teraz przed covidem, ale i innymi “nagle” powracającymi chorobami, i ci, którzy ostrzegają przed negatywnymi skutkami zmian klimatu i nawołujący o konsekwentną politykę prośrodowiskową.

Nie znam intencji tych ludzi i nie znam pytania, jakie ostatecznie im zadano, ale nawet bez tego wydźwięk tego badania jest straszliwy. I w sumie nie tak “oryginalny”, skoro właściwie każdy z nas ma w swoim otoczeniu towarzyskim i antyszczepionkowców i antyekologistów. A więc nie są to jacyś anonimowi Polacy, tylko całkiem realni sąsiedzi, koleżeństwo, a może i członkowie rodzin.

Co należy w takiej sytuacji robić? Zrywać z nimi, ignorować ich poglądy, czy aktywnie kontrować? Osobiście wychodzę z założenia, że głupi pogląd bez mądrej odpowiedzi stwarza wrażenie, że to głupi pogląd jest jednak mądry. Wychodzę z założenia, że nie można milczeć, gdy ktoś wygłasza bzdurne argumenty – jakkolwiek by nie był przez nas lubiany; ostatecznie polemika nie oznacza kłótni.

O potrzebie zbierania wiarygodnych argumentów w debacie o ochronie środowiska, o sztuce mądrej polemiki i o unikaniu “chodzenia na skróty” pisałem ostatnio dwukrotnie (…), więc powtarzać nie będę. Powtórzę jedynie, że to wszystko jest potrzebne do tego, by skutecznie podejmować starania o dobrej jakości środowisko – wszak chcemy oddychać czystym powietrzem (eliminacja niskiej emisji i smogu!), chcemy pić czystą wodę (inżynieria komunalna) i w ogóle mieć bogate zasoby wody do picia (ochrona mokradeł, wód powierzchniowych, retencjonowanie wody), chcemy czystych lasów i pojezierzy (w końcu tam często wybieramy się podczas wakacyjnych wypraw), chcemy racjonalnej gospodarki odpadami – gdzie większość z nich jest odzyskanym surowcem. 

Ochrona środowiska to nie “ochrona żabek, pajączków i ptaszków wbrew człowiekowi”, ale ochrona zasobów przyrodniczych (w tym i owych żabek, pajączków i ptaszków) dla dobra człowieka. 

Rezygnując z ochrony środowiska rezygnujemy z naszego bezpieczeństwa. Z bolesnymi konsekwencjami. 

Krzysztof Mączkowski
Analityk ochrony środowiska (ochrona wód, zarządzanie środowiskiem, adaptacja do zmian klimatu, bioróżnorodność), publicysta i popularyzator ochrony środowiska, edukator kulturowy i środowiskowy, koordynator krajowy Programu Drzewo Franciszka, redaktor naczelny portalu DrzewoFranciszka.pl i sekretarz redakcji Magazynu Drzewo Franciszka. Doradca ds projektów rozwojowych i wykładowca Uniwersytetu WSB Merito, współzałożyciel Biegu Na Rzecz Ziemi, badacz relacji natura-kultura i zagadnień ekologii integralnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

12 − dwa =