Miałem dziś okazję uczestniczyć w jednym z finałów wielkopolskich debat oksfordzkich, gdzie pojawiały się tematy środowiskowe – to tak dla szybkiego wyjaśnienia tego, co w takich miejscach szuka ekolog. Hehe.

Debaty oksfordzkie to sformalizowana forma dyskusji, w której dwie strony dyskusji – tzw. propozycja z argumentami „za” i opozycja z argumentami „przeciw” – prezentują swe poglądy w odpowiedzi na określoną tezę debaty. Uczestnicy przemawiają według ustalonego porządku i mają ograniczony czas na wypowiedź. Celem debaty nie jest przekonanie przeciwnika, lecz publiczności / komisji, bo to oni ostatecznie oceniają, która strona była bardziej przekonująca.

Jasne, zdarza się, że któraś ze stron zaprezentuje informacje, które nie są zgodne ze stanem badań naukowych lub zrobią to w kontrowersyjny sposób, ale istota tych debat polega na tym, by przedstawić to w taki sposób, by drugiej strony zabrakło przysłowiowego języka w gębie i pokonać tym przeciwnika. Przy czym debaty poza tym, że uczą logicznego myślenia, stawiają nacisk na kulturę wypowiedzi i szacunek dla odmiennego zdania.

Nie było to moje pierwsze spotkanie z debatami oksfordzkimi, ale cały czas jestem pod wrażeniem jakości rozmów ludzi, którzy dopiero wkraczają w tzw. dorosłe życie. Oczywiście formuła tych spotkań narzuca pewien styl z bogatą ornamentyką wypowiedzi („pani marszałek”, „mój dostojny przedmówca”, „pragnę się nie zgodzić z tezą opozycji”), i może właśnie dlatego jest takie oryginalne, ale wrażenie robi również w sferze merytorycznej: mówcy sięgają do wielu źródeł, powołują się na przykłady z całego świata, korzystają z informacji wykładów wprowadzających w tę tematykę.

Krótko mówiąc: młodzi ludzie, tu akurat z poziomu szkół średnich, pokazują, że rozmowa na trudne tematy może być interesująca, rzeczowa i spokojna. Że nie zgadzając się z tezami strony przeciwnej, można wygrać albo umiejętną krytyką kontrrozmówców, albo niezwykle celną retoryką in plus. Co ciekawe, drużyny o tym jaką pozycję w debacie przyjmą (propozycji czy opozycji) dowiadują się na kilka minut przed debatą, co oznacza, że do turnieju przygotowują się szukając argumentów za i przeciw.

Swoje pozytywne refleksje odnoszę to do dyskusji na tematy ochrony środowiska, w której ścierają się realni przeciwnicy – np. rząd kontra samorząd, myśliwi vs. ekolodzy, przyrodnicy przeciwko meliorantom – i gdzie często nie ma miejsca na kulturę, spokój i rzeczowość. Rozumiem, że polityka przyzwyczaiła nad do klikbajtowości, czyli mechanizmu, który ma na celu przyciągnięcie uwagi, często kosztem rzetelności czy głębi przekazu.

W takich mechanizmach liczą się sensacyjność, przekonanie o możliwości widowiskowego pogrążenia przeciwnika. Cechą takiego „klikbajtowego gadania” są niedopowiedzenia, obietnice niezwykłości i emocjonalność. I prawie zawsze manipulacja.

Wielokrotnie o tym pisałem i podtrzymuję to: przeciwko kłamstwom lobby antyśrodowiskowego zawsze trzeba postawić prawdę – kłamstwo biega na krótkich nóżkach, jak mawiali dawniej; że posługiwanie się manipulacją w odpowiedzi na inne manipulacje do niczego nie prowadzi; że gonitwa za sensacyjnością na dłuższą metę też do niczego nie prowadzi.

Piszę o tym wszystkim, by pokazać, że są jednak młodzi ludzie, którzy zaprzeczają tezie o brutalizacji życia publicznego.

Kiedyś mówiło się o „parlamentarnym zachowaniu”, czyli kulturalnym, z klasą; wskazywano, że w parlamencie – jako miejscu debaty i stanowienia prawa – obowiązuje wysoki poziom kultury osobistej, poszanowanie dla innych i język zgodny z etykietą. Dawno to już nieprawda.

Może zatem, mówiąc o zasadach w dyskusji, używać określenia „zachowanie oksfordzkie”?

 

 

for. Brooke Cagle / unsplash.com

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

16 + sześć =