Sprawa dla całości zagadnień ochrony środowiska jest zapewne drobiazgiem, ale pokazuje jednak specyfikę myślenia pewnej grupy o środowisku i pewnych postaw tę grupę charakteryzujących.
Wczoraj do kosza trafił projekt nowelizacji ustawy o broni i amunicji nakazującej myśliwym okresowe badania lekarskie, które przechodzą inne grupy zawodowe posiadające broń palną. W innych przypadkach nie ma żadnej awantury – powstała przy sprawie myśliwych.
Najpierw, kolokwialnie rzecz ujmując, szlag mnie trafił, potem gorzko się zaśmiałem, a na końcu naszła mnie refleksja, że niestety w sprawie unormowania zasad działania „braci łowieckiej” szybko nie przyjdzie żadna pozytywna zmiana. Myśliwi, jak długo się da, będą chować się za plecami przyjaznych im polityków. Nawet wbrew faktom.
Posłowie, którzy głosowali za odrzuceniem tej poprawki powoływali się na obawy, że w ten sposób „stygmatyzuje się środowisko myśliwych”, że ta poprawka może doprowadzić do „wyeliminowania dużej części myśliwych”, że „może prowadzić do niekorzystnych zmian przyrodniczych, rozszerzania się ASF”, a nawet – uwaga! – do „obniżenia bezpieczeństwa kraju”.
Gdy opublikowałem na swoim FB swoją dezaprobatę dla decyzji odsuwającej nakaz badań lekarskich dla myśliwych, pojawiły się nowe „argumenty” – a to, że w wyniku wypadków podczas polowań „średnio ginie 2,8 osoby”, a to, że wnioskodawcy nie byli w stanie przywołać ani jednego takiego przykładu w ostatnich 10 latach (choć znanych jest kilkanaście przykładów w ciągu ostatnich paru), a to że wprowadzenie badań dla takiej masy ludzi (w sumie ok. 130 tysięcy) przy braku kadry lekarskiej może nie dać żadnych gwarancji bezpieczeństwa polowań.
Nie jest dla mnie dziwne, że jakaś grupa przyzwyczajona do zakonserwowanego od lat schematu myślenia chce się bronić, ale domagam się jakiejś rzeczowej argumentacji, a nie bajek o „zwiększonym bezpieczeństwie kraju” albo o „ratowaniu tradycji”. Dziwię się, jak wielu poważnych ludzi używa infantylnych argumentów.
Jeśli czytam, że poprawka oznacza „wyeliminowanie wielu myśliwych” to czytam to jako przyznanie się do tego, że wielu z nich psychicznie nie nadaje się do posiadania broni. A więc, domyślam się, że i bezpieczeństwo kraju na tym nie zyska. Jeśli myśliwi biadolą, że będą musieli wydać 1 tysiąc złotych raz na 5 lat (tyle podobno takie badania kosztują, a na pewno – wg nowelizacji – co pięć lat mieli się badać), by potwierdzić (lub nie) swoją psychiczną zdolność do wychodzenia z domu z bronią, to uznaję to za koszmarny żart. Bo to oznacza, że każdy niezrównoważony gość za każdym razem, gdy wychodzi z bronią z domu jest potencjalnym zagrożeniem życia. Przypadków grożenia bronią w terenie znam bez liku – sam przeżyłem chwile grozy, gdy dwukrotnie myśliwi brali mnie na muszkę na otwartym terenie, bo uznali, że … Sam nie wiem, co właściwie uznali.
Nie zgadzam się z tymi myśliwymi, którzy uważają, że taka nowelizacja ustawy o broni i amunicji jest zagrywką pod publikę, że jej jedynym celem było wywołanie dużych emocji i grania na ludzkich lękach. No nie.
Prawda jest taka, że projekt dotyczył nałożenia na osoby mające pozwolenia na posiadanie broni w celach łowieckich zwykłego obowiązku okresowych (co pięć lat) badań lekarskich i psychologicznych, więc o żadnej stygmatyzacji nie ma mowy! Nowelizacją miało być objętych ok. 130 tys. osób posiadających ok. 390 tys. sztuk broni (!), a więc jest o co się martwić. Chodzi o zwiększenie bezpieczeństwa nie tylko „zwykłych użytkowników lasu”, ale również samych myśliwych przed niezrównoważonymi kolegami – chyba, że te legendarne 2,8 ofiary na rok – i tak zaniżone! – nic dla nich nie znaczy. Ileż to ja się nasłuchałem od myśliwych (nikt nie ujawni tego publicznie), że przychodzi czas, by „leśne dziadki”, które mają problem ze sobą, zostały usunięte z hukiem z PZŁ, bo nie tylko szkodzą Związkowi, ale i swoim kolegom i koleżankom.
A jak czytam na portalu weterynaryjnym InfoWet: Zakres badań psychologicznych i lekarskich jest szeroki i zdaniem SPSwP wystarczający, aby wykluczyć osoby, które nie powinny posługiwać się bronią, w tym osoby z zaburzeniami psychicznymi, uzależnieniami, chorobą alkoholową, itp. Jeśli jest potrzeba, prowadzone jest badanie psychiatryczne. Diagnoza psychologiczna (pełne badanie psychologiczne) trwa zwykle około 2,5 – 3 godziny. Nie jest dla badanego obciążające, odbywa się w przyjaznej atmosferze, to dopytuję się, czy to aż tak wiele, by zmniejszyć ryzyko przypadkowych śmierci?
Mam wrażenie, że myśliwi nie mogą się pogodzić z tym, że przestali być jedyną grupą, z którą się dyskutuje o sprawach ochrony przyrody (słynne ich wyjście z zespołu ds., reformy łowiectwa), że nie potrafią odnaleźć się w sytuacji, gdy narracja przyrodników jest traktowana z taką samą uwagą jak ich. Mam wrażenie, że myśliwi tracą zdolność rzeczowej debaty o sprawach ochrony przyrody, o swojej roli i miejscu – przykład „obrony” polowania na gatunki ptaków, których populacje od lat zaliczają trend spadkowy, jest pierwszym z brzegu.
Myśliwi mają kiepską reputację w opinii publicznej, ale cały czas jeszcze znajdują swoich sprzymierzeńców wśród polityków decydujących o ustawowym kształcie funkcjonowania łowiectwa i Polskiego Związku Łowieckiego. Dziś przeżywają zapewne triumf. Dla mnie to słabe pocieszenie – raz że jestem zwolennikiem uregulowania spraw badań lekarskich, dwa że uważam, iż „spadkowe” gatunki ptaków powinny być wyjęte z katalogu myśliwskiego – również dlatego, że atmosfera „obrony wieży”, jaką stosują obecnie myśliwi nie rozwiązuje dokładnie niczego. W ten sposób oddalamy szanse na rzeczową debatę o myśliwych, ich roli i miejscu, o dobrych zmianach w PZŁ.
I po ludzku, żal mi tych fajnych młodych myśliwych obu płci, którzy chcieliby dobrych zmian. Szybko się nie doczekają. Aczkolwiek nadzieja umiera ostatnia.