Maciej Szeptycki jest potomkiem pisarza Aleksandra Fredry, współwłaścicielem 350-hektarowego gospodarstwa specjalizującego się m.in. w uprawie kalafiora i brokuła. Rozmawiamy o dbałości o środowisko, zmianach w rolnictwa, braku rąk do pracy i czy produkty ekologiczne to tylko marketingowy chwyt.

Katarzyna Kamyczek: Jak się pan znalazł na wsi? Nie lepiej było zostać pisarzem jak przodek?

Maciej Szeptycki:  Jestem inżynierem, informatykiem, a od 10 lat rolnikiem. Z pisaniem u mnie słabo. Mojemu synowi całkiem dobrze idzie pisanie. Zobaczymy, co będzie dalej… Prawda jest taka, że nikogo na miarę Aleksandra Fredry, jak do tej pory w rodzinie nie było, nawet jego syn, który pisał sztuki, nigdy nie osiągnął pułapu Ojca. Urodziłem się w PRL-u i nie był to dobry czas, by się chwalić swoim pochodzeniem. Co prawda, miałem lepiej niż moi rodzice, urodzeni przed drugą wojną światową. Nie wspomnę już o dziadkach, którzy byli represjonowani. Ale wracając do mnie… w szkole miałem bystrych nauczycieli, którzy kojarzyli mnie z Aleksandrem Fredrą i generałem Stanisławem Szeptyckim, więc jak ktoś miał napisać o nich referat, czy zrobić prezentację to wiadomo, że byłem to ja.

Zmiany społeczne, jakie zaszły w ciągu 80 lat, zmieniły całą historię ziemiaństwa.

Po latach spędzonych w biznesie informatycznym wróciłem do rodzinnych korzeni. Prowadzę z dwoma partnerami duże gospodarstwo rolne, które do 1944 roku należało do mojego dziadka. Odkupiliśmy je od państwa polskiego, bo nikt nam za darmo go nie oddał.

Zacznijmy od segregacji odpadów, czyli od śmieci, które towarzyszą procesowi uprawy w pana gospodarstwie?

To element, który zajmuje bardzo dużo czasu, wysiłku i kosztów. Odpady mamy różnorodne: smary, oleje, filtry czy opony. Wszystko trzeba segregować i oddać do utylizacji. W Polsce nie ma żadnych ustalonych procedur odbioru takich odpadów od rolnika. Masowo korzystamy z plastikowych opakowania i to idzie w setki kilogramów, jeśli nie kilka ton rocznie. Płacimy duże sumy za odbiór od nas tych śmieci. Absolutnie nikt tego od nas nie kupuje.

Dwa przykłady. Stosujemy od dwóch lat dla części upraw nawodnienia kropelkowe, aby oszczędzać wodę. To setki kilometrów taśm z poliwinylu. Jak się okazuje bardzo trudne do utylizacji. A w okresie COVID-u przez 4 lata żadna firma nie chciała odbierać od nas opon, bo wszystkie instalacje w kraju zajmujące się ich utylizacją były zapchane z jakiegoś powodu właśnie oponami.

Jak oszczędzacie wodę? Mówi się czasami, że rolnicy wodę leją bez umiaru…

Niektóre wyobrażenia dotyczące rolnictwa są absolutnie przesadzone. Oczywiście, że optymalizujemy zużycie wody, co wynika choćby z kosztów podlewania, ale przede wszystkim dbałości o dobrostan roślin uprawnych. Naprawdę myślimy, gdzie i kiedy nawadniamy. Nie marnujemy wody.

A patrząc na ten proces szerzej tzn. z punktu widzenia obiegu wody w środowisku, widzę to tak. Wodę powierzchniową z rzek lub głębinową ze źródeł odnawialnych, nawadniając uprawy, wprowadzamy do lokalnego środowiska na powierzchni naszych pól. Woda wsiąka z powrotem w ziemię i spływa do tej samej rzeki, gdzieś w pobliżu. Część z niej oczywiście odparowuje z gleby lub ewapotranspiruje z roślin.

Wtedy wodę częściowo, choć na chwilę zatrzymujecie.

No właśnie. Nie spłynie od razu po opadach rzeką, czy wodami podziemnymi. Mamy też kilka zbiorników retencyjnych. Najważniejsza jednak jest ta woda, która zostanie wchłonięta przez wyhodowane rośliny, a następnie zjedzona przez nas ludzi. Cały proces nawadniania jest czymś, co nazywamy retencją wody. Nie jest to bardzo długi okres retencyjny. Trwa zwykle kilka tygodni, może czasami miesięcy. Zatem to jest mit, że my rolnicy nadużywamy wody. Nikt nie naleje za dużo, bo mu się utopią uprawy.

Czy Pana kalafiory to ekologiczna uprawa?

W rozumieniu certyfikatów gospodarstwa ekologicznego, wystawianych m.in. przez Unię Europejską, nie. Uważam, że ten model rolnictwa w Europie, ani na świecie, nie sprawdzi się na dłużej.

Dlaczego?

Rolnictwo ekologiczne, tak jak je dziś definiujemy, jest zbyt mało wydajne. W takim modelu nie jesteśmy w stanie wyżywić, nawet mieszkańców Europy, która i tak ma stosunkowo dobre warunki klimatyczne do prowadzenia tego typu upraw. A co jeśli pomyślimy o miliardach ludzi w Azji czy Afryce. Drugim powodem jest brak w Europie ludzi, którzy chcą produkować żywność. Co gorsze ich ilość  dramatycznie maleje z każdym rokiem. Jako społeczeństwa rozwinięte wolimy mieszkać w miastach, wykonywać inne zawody niż rolnictwo, a jedzenie kupować w supermarketach czy na bazarach.

Jednak wszyscy chcemy zdrowo zjeść.

To wracajmy na wieś i niech każdy produkuje sobie i rodzinie jedzenie, tak jak to było jeszcze 100, czy nawet 50 lat temu. Innej drogi na dziś nie ma. W dłuższej perspektywie możemy, liczymy na rozwój robotyzacji, by używając maszyn i nowoczesnych zdobyczy techniki, produkować jedzenie. Ale na takie rozwiązania w masowym użyciu przyjdzie nam jeszcze sporo poczekać.

Ważne natomiast, że już dziś staramy się naprawić to, co my ludzie zepsuliśmy przez ostatnie, powiedzmy, 60-80 lat intensywnego uprawiania gleb w krajach wysoko rozwiniętych. Rolnictwo w Europie przechodzi w tej chwili kolejną zmianę. Poprzednie pokolenia były zachwycone mechanizacją oraz rozwojem chemii w rolnictwie. Wprowadzenie nawożenia mineralnego oraz stosowaniem środków ochrony roślin, zwanych popularnie pestycydami było osiągnięciem ludzkości w drugiej połowie XX wieku. A dziś uważamy, że to jest …

Samo zło!

Ale czy aby tak do końca. Zacznijmy od tego, że gatunek homo sapiens odkąd rozpoczął tworzenie cywilizacji, zaczął używać gleby, czyli wpływać na środowisko. Zatem można powiedzieć, że od zawsze oddziałujemy na środowisko w sposób negatywny, a w każdym razie nieobojętny. Natomiast szczególnie intensywnie  oddziałujemy na planetę od początku XX wieku, kiedy wymyśliliśmy maszyny spalinowe i ruszyliśmy nimi w pole. Dodatkowo zaczęliśmy wprowadzać chemię, czyli wspomniane pestycydy i nawozy mineralne. Jednak jednocześnie, na skalę niespotykaną przez poprzednie dziesiątki tysięcy lat, podniosła się efektywność rolnictwa. To w konsekwencji pozwoliło, większości ludzi w krajach wysoko rozwiniętych przenieść się ze wsi do miast, dostatnio i wygodnie żyć, a zarazem nadal mieć co jeść. Teraz chcąc zjeść, kalafiora, pieczarki czy chleb nie mamy innej opcji jak kupić te produkty w sklepie. W opozycji można chodzić po lasach i zbierać borówki lub grzyby, które same urosły. Dziś każdy, podkreślam każdy konsument, a nie tylko rolnik wpływa na niszczenie planety, z tej oto przyczyny, że chce jeść. Natomiast pozytywne jest to, że w ostatnich dziesięciu czy piętnastu latach zauważyliśmy, że obecne oddziaływanie rolnictwa na środowisko doprowadzi do katastrofy. I tak powstała koncepcja rolnictwa regeneratywnego.

Czyli pana rolnictwo jest regeneratywne?

Tak, a w każdym razie na miarę dzisiejszego rozumienia tego pojęcia i idących za tym możliwości technicznych i organizacyjnych. Rolnictwo regeneratywne, to system zasad i praktyk rolniczych, który ma na celu zwiększenie bioróżnorodności oraz poprawę żyzności gleby i dobrostanu wód, a także odbudowę ekosystemów. To moim zdaniem więcej niż rolnictwo ekologiczne. Bądźmy jednak realistami. Na przykład trzeba pamiętać, że każdy nawóz jest nienaturalny, nawet ten organiczny pochodzący od zwierząt. Przecież gleby nikt przez miliardy lat nie nawoził. Dopóki nie było człowieka, a on nie wymyślił rolnictwa, nie było nawożenia. Natura sama się regenerowała poprzez procesy obumierania i rozkładu roślin, na co raz prostsze związki, aż do substancji mineralnych. I dziś lasów tropikalnych czy sawanny, a dawniej na przykład europejskich stepów nikt nie nawoził. Zatem nawet jak ktoś obornik rozrzuca i uważa, że to jest bardzo ekologiczne, no to pytanie, gdzie jest granica ekologii?

Gdzie?

Właśnie próbuję wyjaśnić, że oddziaływanie na środowisko było i będzie nieodłącznie związane z rolnictwem. Natomiast trzeba i tak się teraz dzieje, aby nauka szukała odpowiedzi na pytanie, jak robić to w jak najmniejszym stopniu, jednocześnie nie zapominając o wspomnianych wcześniej zmianach społeczno-gospodarczych polegających na odpływie ludzi z rolnictwa.

Na przykład już dziś rutynowo mierzymy w glebie zawartość substancji mineralnych i staramy się dostarczać w procesie nawarzenia tylko tyle składników, ile rośliny na danym polu w danym sezonie potrzebują.

To brak oddziaływania na środowisko?

Nie, to jest nadal oddziaływanie na środowisko, tylko staramy się je minimalizować, w tym przykładzie jeśli chodzi o nawożenie. Inną sprawą jest na przykład to, że wszyscy w rolnictwie europejskim używamy ciężkich maszyn polowych.

Dlaczego?

No dlatego, że jak już mówiłem, nie ma ludzi chętnych do pracy w rolnictwie. Zatem, aby wyprodukować  jedzenie, czymś musimy ziemię uprawiać. Jednak ciągle myślimy, jak to zrobić, żeby glebę mniej ugniatać czy żeby rzadziej ją przewracać.

A życie biologiczne w glebie?

Dziś zauważamy, że w glebie jest życie biologiczne w postaci grzybów, bakterii i różnych bezkręgowców. Jedne z nich są pożyteczne dla naszej produkcji, a inne wręcz przeciwnie szkodzą roślinom uprawnym. Jednak wciąż jesteśmy bardzo daleko od tego, żeby naprawdę to rozumieć i jeszcze dalej od tego, żeby bez uszczerbku dla środowiska wpływać na zachodzące w glebie procesy. Potrafimy co prawda różne biologiczne, a nie tylko chemiczne preparaty produkować i dodawać do gleby. Jednak jako ludzkość uczymy się dopiero procesów, które zachodzą w glebie. Nauka nam rolnikom podpowiada, a my staramy się słuchać, co naukowcy mówią. Czy oni mają rację, czy nie, o tym przekonamy się w następnych dziesięcioleciach. Eksperymentujemy. To ciągle było i jest chodzenie po omacku.

Rolnik stosuje pestycydy, żeby chronić rośliny?

Tak. Czy to jest pszenica, rzepak, burak cukrowy, ziemniak, czy mój kalafior. Cokolwiek  co chcemy wyprodukować. Na polu trwa, ciąga bitwa, o to, żeby roślinę ochronić. Czyhają na nią chwasty, które najczęściej są roślinami o dużo większych możliwościach przetrwania. Po drugie nasze uprawy atakują miliardy różnych grzybów, które chcą zamordować tę roślinę, bo są pasożytami i tak się dzieje naturalnie w środowisku. Wreszcie są miliony owadów, które latają albo żyją w glebie i chcą pożywić się tym, co produkujemy, bo to jest dla nich ich środowisko. A my chcemy pomóc przetrwać roślinie uprawnej, żeby to właśnie ona urosła i wydała plon, więc stosujemy środki ochrony. Jeśli tego nie zrobimy, to ta roślina zginie. Oczywiście, gdzie to tylko jest możliwe, ograniczamy ilość i rodzaje stosowanych pestycydów. Dla przykładu nasze kalafiory rosną, mimo że nie stosujemy środków do zwalczania chwastów tylko mechaniczne pielniki. Ale dla odmiany ze szkodliwymi grzybami nikt na razie nie umie sobie inaczej poradzić jak tylko przy pomocy fungicydów, czyli środków grzybobójczych. Jednak najważniejsze jest to, że w chwili zbioru każde nasze warzywo jest chemicznie czyste.

A dlaczego i skąd to wiecie?

Dzieje się tak dlatego, że wszystkie zabiegi ochrony roślin w naszym gospodarstwie wykonywane są z najwyższą starannością i przy pomocy bardzo precyzyjnych cyfrowo sterowanych maszyn. Resztę zrobi sama natura, rozkładając pozostałości zastosowanych preparatów. A, że nic nie pozostaje z tych środków w roślinach sprzedawanych przez nas, wiemy na podstawie super precyzyjnych badań laboratoryjnych wykonywanych osobno dla każdej partii produkowanego warzywa. Dokładność tych badań na pozostałości to jedna setna miligrama na kilogram produktu. W kalafiorach i brokułach opuszczających nasze pola po prostu nie ma już nic szkodliwego dla człowieka.

Katarzyna Kamyczek
Absolwentka wydziału dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. Współpracowała m.in. z portalami „Onet”, „Zwierciadło”, „Zieleń miejsca”. Od 2018 roku prowadzi bloga oludziach.com, gdzie pisze o osobach-pasjonatach. W kręgu zainteresowań znajdują się tematy ekologiczne, ochrona środowiska, smart city, duchowość, kultura (książki w duchu eko). Wielbicielka jamników i jamnikopodobnych. Opiekunka adopcjanina w stylu paróweczka na czterech nóżkach. Choć kto wie… kto się w tym związku kim opiekuje. Jest pewna, że zwierzęta mają duszę. „Jasne, jak słońce”.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!