Jeśli dobrze rozumiem pojęcie mentoringu, to jest to pewien rodzaj relacji mistrza i ucznia, profesora i studenta, szefa i podwładnego, ale też „zwykłych przyjaciół”, w której jedna strona „uczy”, wskazuje, zachęca, a druga „się uczy”, dostrzega nowe sprawy i podejmuje wysiłek na rzecz kontynuacji pewnej misji. A jednocześnie stanowi jeden z ważniejszych elementów samorozwoju.
Czy edukacja ekologiczna jest mentoringiem? I tak, i nie. Ta „klasyczna”, oparta o system oświaty, z podręcznikami, szkolnymi multimediami, nastawiona na „przerobienie treści” mentoringiem nie jest, ale taka, która odwołuje się do osobistych doświadczeń nauczyciela, gdy jest formą systematycznej dłuższej relacji nauczyciela i ucznia, która jest nastawiona na kształtowanie „osobowości ekologicznej” – już tak.
Ważne w tym wszystkim jest pokazanie, jak teoria edukacji ekologicznej przekłada się na nasze codzienne życie, na życie wspólnoty, którą tworzymy. Wówczas edukacja środowiskowa nie jest sztywnym formatem lekcji, a budowaniem nowej drogi realnych zmian w myśleniu i postępowaniu. Nasze wyobrażenie o ochronie środowiska nie jest wówczas zbiorem teoretycznych informacji, ale nabiera wymiaru praktycznego, osobowego, a przez to emocjonalnego i etycznego – kolejnych potrzebnych cech mentoringu.
Zaczynamy wówczas ekologię „czuć” – jakiś las, łąkę czy jezioro uznajemy za „swoje” i nie pozwalamy ich niszczyć. Budzi się w nas świadomość, że jesteśmy częścią natury i dewastując jej część, dewastujemy część swego istnienia. Z kolei – jeśli środowisko uznajemy za dzieło Stworzenia, wymiar etyczny wstrzymuje nas przed bezmyślnym niszczeniem. Przynajmniej teoretycznie.
Mentoring odwołuje się do konkretnych przykładów – wiedzę o skażeniu wód pokazuje na przykładzie konkretnego cieku, tę o skutkach zanieczyszczenia powietrza pokazuje na konkretnym przykładzie konkretnego miasta, wioski, czy szpitala, w którym chorują konkretni ludzie z powodu smogu.
Ważnym elementem mentoringu jest naturalny autorytet, jaki ma mentor wobec swoich „wychowanków”. Mentor nie jest dla nich „zwykłym nauczycielem” (niech ci niezwykli wybaczą mi to nieszczęsne sformułowanie), a liderem, mistrzem lub przewodnikiem. Jasne, nauczyciele też mogą być mentorami. Ale nauczycielem, w znaczeniu przewodnika, może też być „zwykły” sąsiad o niezwykłej wrażliwości. To może być starszy kolega-student lub uczeń szkoły średniej.
Mentoring w przeciwieństwie do „klasycznej” edukacji ekologicznej, nastawionej na kształcenie masowe, jest nastawiony na oddziaływanie jednostki na jednostkę, ewentualnie odbywa się w małych grupach. Efektu masowego nie ma, ale jest wypracowana ścieżka budowania świadomych postaw. Uważam, że obok rozwiązań systemowych, niezwykle ważnym jest zmiana zachowań jednostek, które mają potem wpływ na zmianę zachowań wielu innych ludzi.
Mam wielki żal do prof. Williama Nordhausa, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, który zapytany o to, co on sam robi dla ochrony środowiska, powiedział (Gazeta Wyborcza, lipiec 2019): Używam energii elektrycznej, starając się jej nie marnować, jednak nie marznę ani nie cierpię z powodu gorąca w imię walki ze zmianami klimatu. Ponieważ jednostki nie mogą rozwiązać problemu (podkreślenie moje – KM).
Otóż mogą. Nie zmienią tego jednostki w pojedynkę, ale przecież te jednostki mogą mieć wpływ na rzeczywistość wielu. Potrzebni są dobrzy nauczyciele i przewodnicy, świadomi i wrażliwi uczniowie i naśladowcy, będący potencjalnymi nowymi liderami większych zmian. Trzeba docenić ich wielką rolę.