Nie da się przytulić do kaloryfera ani pompy ciepła. Piec promieniuje jak słońce – daje ciepło, światło i możliwość gotowania. To wokół niego kiedyś gromadziła się rodzina, tu suszono grzyby i pieczono placki na blasze. Dziś bywa inaczej: sąsiad z kamienicy wrzuca do paleniska węgiel i plastikowe butelki, nie zważając na innych. Piece od wieków budzą emocje – dawniej były duszą domu, dziś bywają też powodem konfliktów, ale i symbolem prestiżu. O tym, dlaczego wciąż fascynują, a także jak łączyć tradycję z nowoczesną ekologią, opowiadają Maria Grzybek i Maciej Burdzy z Muzeum Zduńskie Opowieści w Szczecinie.
Piec – dusza domu?
MB: W czasach, kiedy nie było pomp ciepła, fotowoltaiki, kotłów gazowych, elektryczności, piec był jedynym źródłem ciepła. A poza tym dawał światło – bo ogień daje światło i możliwość ugotowania, czyli trzy w jednym.
MG: Piece zawsze znajdowały się w centrum domu, na jego środku. Stąd pewnie też nazwa – dusza i serce domu – bo wokół niego toczyło się życie. Tam było ciepło, gromadziła się rodzina przy posiłkach, przy przygotowaniu strawy.
Piece były kiedyś ekologicznie: oszczędzały opał, czy liczyło się przede wszystkim ciepło?
MB: wszystkie porządnie zbudowane piece są ekologiczne. Dzisiaj o ekologii i o emisji mówi się głównie w kontekście pieców opalanych węglem. Tymczasem węgiel jako opał pojawił się dopiero w końcu XVIII wieku i przez dwa stulecia zdominował piece kaflowe. Pierwotne piece – sprzed tysiąca, sprzed pięciuset lat – były opalane drewnem. Jeżeli drewno jest suche, nie emituje żadnych negatywnych cząsteczek ani brudu do atmosfery. Proces spalania drewna można porównać do fotosyntezy. Wyobraźmy sobie: mamy drzewo. Ucinamy je, robimy kawałki drewna i je suszymy. Jedno drewno leży w lesie, drugie – wysuszone – spalamy w piecu. To, które zgnije w lesie, wytworzy taką samą ilość dwutlenku węgla jak to spalone. Ale spalanie jest lepsze, bo nie emituje metanu, który powstaje w wyniku gnicia w lesie.
MG: Więc w tym momencie mamy źródło ekologiczne i odnawialne. Drewno zaliczane jest do OZE, w jednym worku z fotowoltaiką i innymi. Jest zdrowe, naturalne i neutralne dla środowiska.
Bohaterowie bajek – chodzili do lasu, zbierali suche gałązki, prawda? Potem palili je w piecach.
MB: Bajkowe, ale teraz jest inaczej. Duże, ładne kawałki drewna przeznacza się choćby na meble. Nikt porządnego drewna nie zetnie tylko po to, żeby je spalić. A ten chrust, o którym pani mówi, to tzw. gałęziówka. Można ją kupić tanio w lesie. To odpady poprodukcyjne przemysłu drzewnego.
Uf…
MB: Nie ma czegoś takiego, że ktoś pójdzie do Puszczy Białowieskiej i potnie drewno, żeby spalić je w piecu. Nie. Drewno przeznacza się do przemysłu, na eksport. A drewno opałowe to drewno poprodukcyjne, odpadowe.
Moja znajoma w Szczecinie ma sąsiada – jedynego w kamienicy – który ładuje węgiel do pieca. Mówi, że ma to wszystko w nosie: płaci tylko tysiąc złotych rocznie, ma piec w domu, więc ma prawo palić. Zdarzyło się odwiedzić takiego gościa?
MB: Mamy i takie doświadczenia. Ja pochodzę z tego pokolenia rzemieślników zduńskich, którzy zawsze byli zwolennikami ekologii i nigdy nie sprzedawałem pieców na węgiel – tylko na drewno. Węgiel to zły materiał, powinien być wycofany. Jeżeli dla kogoś liczy się tylko cena, to taki człowiek spala też butelki PET, pampersy, śmieci, stare buty. To przejaw braku świadomości i niedojrzałości – nie chcę mówić „patologia”, ale to na pograniczu.
Dzisiejszy człowiek świadomy i wykształcony używa urządzeń opalanych drewnem. Robi to z przekonania, wkłada tylko suche drewno, które spala się kalorycznie, szybko i czysto. Dzięki temu zużycie opału jest jak najmniejsze. W kominku otwartym można palić rekreacyjnie, ale nigdy węglem. Węgiel jest passe i nie powinien być używany.
A czym różnią się współczesne piece od dawnych? Załóżmy, że ktoś chce mieć piec w domu.
MB: Różnice są techniczne. Piece mają tysiącletnią tradycję. Zmieniał się układ wewnętrzny – kanały, komory, wachlarze – ale technologia jest sprawdzona historycznie.
Nowoczesność polega na zastosowaniu nowych materiałów akumulacyjnych, o większej pojemności cieplnej, użyciu szyb ceramicznych zamiast zwykłych drzwiczek, co daje możliwość podziwiania ognia, sterowaniu dopływem powietrza z zewnątrz i elektroniką kontrolującą przepustnicę.
MG: A najważniejsze: dziś jednym piecem można ogrzać cały dom. Kiedyś w każdym pokoju musiał być osobny.
Piece to tylko do domów wolnostojących? W kamienicy nie?
MB: Jest taka możliwość, choć wymaga większych nakładów, remontów, przekuwania ścian. Piec kaflowy może ogrzewać wodę w instalacji centralnego ogrzewania, działać jak kocioł. Może mieć wymiennik, podkowę. Rozwiązań jest wiele. Najważniejsze, by palić w nich zawsze suchym drewnem. Czasem brykiet. To zasada podstawowa.
Jakie dzisiaj ma znaczenie piec w domu? Wciąż serce domu, czy raczej element tradycji?
MB: Jedno i drugie. Tak jak mówiliśmy: trzy w jednym – ciepło, światło i możliwość ugotowania. To też alternatywa energetyczna w razie blackoutu, wojny, kryzysu.
MG: Druga rzecz to estetyka. Piece są piękne, prestiżowe. Kiedyś konieczność, dziś – luksus. Piec to ważny element domu, dopełniający historię miejsca. W każdym mieszkaniu kamienicznym kiedyś stał piec. Dziś to element historyczny, który podnosi wartość nieruchomości i jest ozdobą.
A można teraz gotować w takich piecach? Pamiętam, jak ciotka piekła placki na blasze.
MG: Można. Nawet tydzień temu w oficynie dworskiej w pałacu w Falentach zbudowaliśmy kuchnię na warsztaty. Będzie można robić podpłomyki, gotować wodę, zupy. Jedzenie przygotowane na drewnie zawsze smakuje lepiej – i szybciej się gotuje.
Nowoczesna indukcja? To fajne, ale piec to sprawdzona, historycznie udowodniona niezależność. I najtańsze źródło ciepła.
MB: Nie można się przytulić do kaloryfera czy pompy ciepła. Piec promieniuje jak słońce, ogrzewa przedmioty w pokoju. To inne, zdrowe ciepło. I bardziej cieszy.
MG: Nie spotkaliśmy osoby, która nie byłaby zadowolona ze swojego pieca – chyba że pamięta czasy, gdy trzeba było nosić wiadra węgla na czwarte piętro. Ale zapach suszonych grzybów, Boże Narodzenie, skarpeta na kominku – tego nic nie zastąpi.
Jeszcze się spało na piecach.
MB: Tak, do dziś spotyka się takie tradycje – np. na Podlasiu. To długa opowieść: architektura piecowa różniła się w zależności od regionu. Na Mazowszu czy Podlasiu piece były skromniejsze, ale to wokół nich budowano domy. Na zachodzie i południu – w Galicji, Prusach – poziom cywilizacyjny był wyższy, estetyka inna. Tam każdy pokój miał swój ozdobny piec.
MG: Piece często były bogato zdobione, miały ornamentykę symboliczną czy religijną – sceny biblijne, ukrzyżowanie, pietę. To było serce domu. Szafę można było wymienić, łóżko naprawić albo wyrzucić, a piec stał i trwał. A gdy już się zużył, budowano nowy.
Macie jakiś ulubiony piec?
MB: Każdy, który kończymy, jest dla nas najpiękniejszy. Ale lubimy piece podlaskie, białoszkliwione. W dworze w Gdańsku stoi największy na świecie piec – 12 metrów. W skansenach zawsze można zobaczyć piece – nigdy się nie zawiedziemy.
Muzeum Kinematografii w Łodzi ma w zasobach kilkanaście pieców. W pałacach czy zamkach spotykamy wyjątkowe egzemplarze, np. secesyjne, art déco. Ostatnio zachwycił nas piec w kształcie szafy grającej z lat 50., w stylu amerykańskim.
MG: W naszych zbiorach muzealnych mamy m.in. kafle miśnieńskie, kafel z sową – symbolem mądrości – czy z sygnaturą rodziny Świętek z Brzegu Dolnego, datowany na 1939 rok. To wyjątkowe pamiątki, bo powstały tuż przed wojną.
A to zaskoczenie – piece można przenosić?
MB: Tak. Formalnie to zabytki ruchome. Choć stoją ciężko w narożniku, można je rozebrać i złożyć na nowo. W żargonie zduńskim to „przestawka”. Dzięki temu przez pokolenia używano tych samych kafli, wymieniając tylko przepalone wnętrze.
MG: Piece widziały pokolenia, były remontowane, zadbane – i dlatego do dziś zachowały się piękne przykłady sztuki zduńskiej i architektonicznej. Były projektowane przez artystów i architektów, zdobiły wnętrza.
Niektóre czekają latami na nowych właścicieli. Ja na przykład czekałam 4 lata na swój ulubiony, wielokolorowy piec z katalogu miśnieńskiej firmy Somag. W końcu znalazł swoje miejsce.
Czasem piec, który kupujemy dla siebie, trafia do kogoś innego – bo pasuje bardziej. Tak było z malowanym piecem w motywy ludowe – domki, ptaszki, kwiatki. Trafił do młodej pary i cieszy ich, a nas cieszy jeszcze bardziej, że mają radość.





