Leśnicy od lat budzą w Polsce skrajne emocje – dla jednych są obrońcami przyrody, dla innych symbolem gospodarki prowadzonej „piłą i siekierą”. Ich działania w lasach stają się przedmiotem społecznych i politycznych debat, które coraz częściej zamiast dialogu przynoszą podziały. O tym, skąd biorą się te napięcia, jak naprawdę wygląda praca leśnika, dlaczego natura potrzebuje mądrej ochrony – i jaką rolę odgrywa w tym wszystkim rolnictwo – rozmawiamy z Dariuszem Kusiem: leśnikiem z Działu Ochrony Przyrody Karkonoskiego Parku Narodowego. To szczera próba zrozumienia, a nie osądu.

 

Katarzyna Kamyczek: Natura zaczyna być jak religia i polityka – coraz częściej wywołuje silne emocje zamiast rzeczowej dyskusji.

Dariusz Kuś: Zdarza się, że nawet decyzje podejmowane na podstawie wiedzy przyrodniczej – na przykład usunięcie drzewa w parku narodowym z powodu zasiedlenia przez kornika drukarza – bywają natychmiast oceniane przez pryzmat polityczny. Jedni uznają to za niszczenie przyrody, inni za konieczność, a emocje zaczynają dominować nad merytoryczną rozmową. Czasem ktoś przechodzi przez las i mówi: „to przez tych lewicowców drzewa są zostawione”, a inny odpowie, że to „prawicowcy wycinają wszystko”.

Tymczasem warto pamiętać, że zjawiska takie jak gradacja owadów to elementy naturalnych procesów. Słowo „szkodnik” to ludzki konstrukt – w przyrodzie nie funkcjonuje ono w takim znaczeniu. Problem pojawia się, gdy zaczynamy wszystko kategoryzować ideologicznie.

Zajmowanie się ochroną przyrody to przede wszystkim praca oparta na wiedzy, doświadczeniu i sprawdzonych zasadach. Nie powinno się jej oceniać przez pryzmat poglądów politycznych, bo nie ma w niej miejsca na ideologię – jest za to odpowiedzialność i troska o ekosystem jako całość.

 

Unicode

Coraz częściej o leśnikach mówi się z ironią: „fani piły i siekiery”, a nie obrońcy przyrody. Co można na to odpowiedzieć?

Niestety, to część szerszego zjawiska – takiej naszej „wojny polsko-polskiej”. Łatwo przyklejać etykiety, zamiast dostrzegać, że las może mieć różne funkcje: gospodarcze, ochronne, społeczne. Każdy z tych typów lasu rządzi się innymi zasadami i wymaga innego podejścia.

Problem zaczyna się wtedy, gdy przestajemy ze sobą rozmawiać merytorycznie. Gdy jedna strona zarzuca drugiej złe intencje, ta druga często po prostu zamyka się na dialog. A wtedy – proszę mi wierzyć – nic dobrego z tego nie wyniknie. To jest droga donikąd.

Lepiej byłoby spróbować zrozumieć, skąd biorą się pewne decyzje i co za nimi stoi – bo w wielu przypadkach są to działania przemyślane, oparte na wiedzy i odpowiedzialności, a nie „chęć wycinki dla samej wycinki”. Las to złożony system, a nie pole ideologicznego sporu.

Największe emocje budzą dziś chyba leśnicy. Ludzie zaczęli żywo reagować na tematy związane z przyrodą – często emocjonalnie, jakby to była polityka. To efekt działań polityków, ale i wzajemnego nakręcania się ludzi, prawda?

Jestem leśnikiem i staram się patrzeć na las przez pryzmat własnych doświadczeń – nie powiem, że całkowicie obiektywnie, ale uczciwie, z perspektywy kogoś, kto spędził w lesie całe życie. Wydaje mi się, że właśnie to spojrzenie – oparte na codziennej pracy w terenie – jest dziś często pomijane. A warto rozmawiać. Niestety wiele dyskusji kończy się stwierdzeniem: „co wy tam wiecie” – i tyle z rozmowy zostaje.

Kiedyś jednak leśnik miał większy autorytet. W latach 80. był traktowany jak zawód zaufania publicznego. Ten autorytet chyba mocno się zachwiał po kryzysie wokół Puszczy Białowieskiej?

Zgadza się. Gdy byłem jeszcze w technikum leśnym, leśnik był na drugim miejscu w rankingu zaufania społecznego – zaraz po strażaku. To mówi wiele. Z biegiem lat jednak ten obraz się zmienił. I myślę, że duża część problemu leży w braku dialogu. Zamiast rozmawiać, zaczęliśmy się wzajemnie oceniać i przerywać rozmowę, zanim się na dobre zacznie.

A przecież rozwiązania są czasem banalnie proste – tylko trzeba chcieć ich wspólnie poszukać. Ja sam lubię pracować na danych, na faktach, bez ideologii i emocji. Lubię pokazywać, że za każdą decyzją coś stoi – konkretna liczba, obserwacja, trend. Dlatego monitoring przyrodniczy jest dla nas bardzo ważny – zbieramy dane, które pomagają zrozumieć nawet złożone procesy.

Dla przykładu: w naszym reglu górnym, tam gdzie mamy stanowiska o charakterze naturalnym, gradacja kornika drukarza trwa średnio sześć lat i potem samoistnie się kończy. W tym czasie następuje naturalne odnowienie lasu – bez potrzeby ingerencji, z zachowaniem ciągłości pokoleń.

Wymiana pokoleniowa drzew?

Tak, dokładnie. Kornik, choć często postrzegany negatywnie, jest w rzeczywistości ważnym elementem ekosystemu – szczególnie w górskich drzewostanach świerkowych. Uczy się tego w każdej szkole leśnej. To on zapoczątkowuje naturalne procesy odnowienia.

Działa w ten sposób, że zasiedla brzegi lasu, tam gdzie warunki są dla niego najlepsze. Stopniowo przesuwa tę granicę – leśnicy mówią, że robi to „w smudze”, czyli w strefie około 30 metrów, gdzie świerk najlepiej się odnawia. I właśnie w ten sposób następuje powolna, ale naturalna wymiana pokoleń.

Kornik zawsze będzie obecny w lesie. Nie istnieje coś takiego jak „las bez kornika”. Prawdziwym wyzwaniem są sytuacje, kiedy na las zaczynają działać inne czynniki – na przykład zmiany klimatyczne czy błędy gospodarcze – które powodują zaburzenia na dużą skalę. I tu, niestety, bardzo często tym czynnikiem wyjściowym jest człowiek.

Kto dziś powinien zająć się lasami?

Las jest wspólnym dobrem – należy do nas wszystkich. Taka jest prawda, choć nie zawsze potrafimy się z tym pogodzić. Faktem jest, że większość lasów w Polsce znajduje się pod zarządem Lasów Państwowych. Warto jednak spojrzeć historycznie: to właśnie leśnicy byli inicjatorami powstania wielu parków narodowych w naszym kraju.

Dlatego zadajmy sobie pytanie: co się wydarzyło, że dziś Park Narodowy bywa postrzegany przez część społeczeństwa jako coś negatywnego? Moim zdaniem dużą rolę odgrywają pieniądze. W świecie, w którym coraz częściej to właśnie pieniądz staje się najwyższą wartością – niezależnie od tego, czy mówimy o wojnie, środowisku czy lokalnych decyzjach – coraz trudniej prowadzić rzeczowy dialog o przyrodzie.

Tymczasem lasy i środowisko naturalne wymagają myślenia strategicznego. Zamiast ideologicznych sporów, potrzebujemy wspólnego działania – zanim nadejdą poważne konsekwencje zmian klimatu czy degradacji przestrzeni. Niestety, jak pokazuje historia, my jako naród potrafimy się jednoczyć i działać wspólnie dopiero w obliczu kryzysu. Ale nie warto czekać na katastrofę, by zacząć myśleć racjonalnie.

Czy widzi Pan możliwość współpracy między Parkiem Narodowym a rolnictwem?

Zdecydowanie tak – to wręcz kluczowe. W naszym regionie niedawno toczyła się burzliwa debata wokół planów powiększenia parku narodowego. Jednym z podnoszonych argumentów była rzekoma groźba dla rolnictwa, co – powiedzmy wprost – nie miało podstaw.

Przytoczono nawet przykład, że rolnik musiałby płacić wysokie opłaty za wjazd do parku, żeby dostać się do swojego pola – co jest całkowitą nieprawdą. Nigdy nie miało to miejsca. Co więcej, mamy odcinki dróg nawet w miastach, gdzie nie pobieramy żadnych opłat.

Warto pamiętać, że krajobraz, który dziś tak bardzo przyciąga turystów w Karkonosze, w dużej mierze powstał dzięki tradycyjnemu, ekstensywnemu rolnictwu – szczególnie wypasowi zwierząt. To rolnictwo budowało wsie, kształtowało przestrzeń i stworzyło piękno, które dziś chcemy chronić.

Dlatego to nie park zagraża rolnictwu. Prawdziwym zagrożeniem jest presja zabudowy – masowy wykup gruntów przez deweloperów i przekształcanie ich pod inwestycje, co niszczy krajobraz, podnosi koszty życia, a przede wszystkim likwiduje bazę lokalnych produktów. W takich miejscowościach jak Karpacz czy Szklarska Poręba nie ma już przestrzeni, by lokalna społeczność mogła tworzyć produkt regionalny – wszystko zostało zabudowane.

My w parku narodowym staramy się rolników wspierać. W Sobieszowie, gdzie pracuję, na naszych łąkach prowadzony jest wypas – krowy, owce. Płacimy lokalnym rolnikom za koszenie ponad 30 hektarów łąk. To jedyne miejsce w regionie, gdzie można zobaczyć zwierzęta gospodarskie. Mieszkam w Jagniątkowie i tam już ich praktycznie nie ma.

Co jeszcze uważa Pan za istotne z perspektywy mieszkańców?

Najważniejsze jest zachowanie krajobrazu – bez niego zniknie powód, dla którego ludzie chcą tu przyjeżdżać. Niestety, wiele osób – zwłaszcza w samorządach – nie dostrzega prawdziwego zagrożenia. To nie park narodowy nim jest, lecz niekontrolowana zabudowa i związane z nią problemy: brak przestrzeni dla rolnictwa, rosnące ceny, presja na infrastrukturę i środowisko.

Nikt nie mówi na głos, że np. dostęp do wody zaczyna być poważnym problemem. Zasoby nie są nieskończone, a intensywna zabudowa tylko pogarsza sytuację. Dodajmy do tego kwestię ścieków – one po prostu płyną z naszych dwóch największych kurortów prosto do rzek, a nikt nie chce się tym realnie zająć.

I w tym wszystkim bardzo trudno przebić się z argumentem, że ochrona środowiska służy również lokalnej społeczności. Zbyt łatwo stawia się nas – parki narodowe – w roli „hamulcowego rozwoju”. I wtedy zaczynają krążyć mity, jak ten o opłatach za wjazd dla rolników. A przecież mówimy o wspólnym interesie: żeby ta przestrzeń przetrwała i była dobra do życia – dla ludzi, przyrody i przyszłych pokoleń.

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

10 + 12 =