Każdy, kto zajmuje się ochroną środowiska zna pojęcie edukacji ekologicznej jako zespołu działań związanych z edukowaniem społeczeństwa w zakresie poprawy stanu środowiska. Jej efektem ma być wyższa świadomość społeczeństwa skutkująca poprawą stanu środowiska.
Szczególnym elementem tej edukacji jest – excusez le mot, ale nie znajduję zręczniejszego – „edukacja odpadowa”, która nakierowana na działania społeczne ma się przyczynić do zmniejszenia masy odpadów kierowanych na wysypiska i wyrzucanych do lasów i do jednoczesnego zwiększenia poziomu odzysku i recyklingu.
Są to rozległe zagadnienia, którym poświęcono niejeden wykład, niejedną książkę i niejeden artykuł (również w „Przeglądzie Komunalnym”). Stoją za tym wieloletnie doświadczenia samorządów i podmiotów zaangażowanych w gospodarkę odpadami w Polsce, jak również podmiotów i osób zajmujących się edukacją środowiskową. Stąd też łatwo dziś wskazać błędy, które w edukacji odpadowej jeszcze się popełnia i które czas najwyższy wyeliminować. A ten postulat wspierają dane mówiące o wydatkowaniu wielu milionów przez cały polski system finansowania ochrony środowiska na edukację w gospodarce odpadami przy jednoczesnym … mizernym efekcie ekologicznym. To znaczy edukacja swoje, rzeczywistość swoje…
Nie zawsze mądra popularność
Niezwykle popularne są dziś pokazy ekomody, ekośmieci (?!), na których dzieci są przebierane w różne stwory z surowców wtórnych. I widać na nich papierowe ludziki z kartonowymi głowami i gazetowymi koszulkami; widzimy panienki ubierane w kapselkowe (zakrętkowe) czapki, butelkowe sukienki i papcie; widać papierowo-plastikowe, niekiedy puszkowe, ubiory i przebrania. Pełna gama odpadów , na których przykładzie można by pokazać sens selektywnej zbiórki i recyklingu. Problem w tym, że bardzo często na pokazach takiej „mody” wszystko się kończy. Wszystkie te odpady, papierowe i plastikowe części tych strojów, klejone mocnymi taśmami, po pokazach są gniecione w wielkie kule i wyrzucane bez żadnej segregacji. Butelki z tych strojów – zakręcone! – trafiają z przyklejonymi papierami, tasiemkami, balonami do kubłów na odpady zmieszane. Żadnej segregacji, żadnej edukacji, żadnego odzysku, żadnego mądrego przekazu.
Płytkość prezentowanych treści jest więc pierwszą bolaczką edukacji ekologicznej i jej dotkliwym problemem. Liczy się efektywność, a nie efekt. Często słyszę, że na takie „akademie” rodzice specjalnie kupują napoje w puszkach i butelkach, by dzieci miały się w co przebrać. Taka „edukacja’ poza tym, że nic nie daje, jest także przeciwskuteczna.
To tylko teoria?
Innym problemem edukacji odpadowej jest teoretyczność, bez odniesienia do realiów. To znaczy prowadzenie zajęć edukacyjnych bez wskazywania realiów „za oknem” mija się z celem. Co z tego, że dzieci poznają zasadę „szkło do zielonego, papier do niebieskiego, plastiki do żółtego”, skoro gminy nie realizują tych zasad w praktyce. Niektóre gminy nakazują rozróżniać plastiki do wysegregowania od „innych plastików” kierowanych do pojemników na odpady zmieszane! Gdy kilka lat temu Ministerstwo Środowisko zaproponowało ogólnopolski program edukacyjny uwzględniający standardy zbiórki selektywnej, zauważyłem, że to trochę bez sensu, skoro niektóre gminy stosują całkiem inny model, w oparciu na „suche-mokre”. Teraz, jak słyszę o pracach nad ustandaryzowaniem zasad selektywnej zbiórki w całym kraju, nabrałem nadziei, że wreszcie ustawodawcy uda się ten bałagan uporządkować.
Jeszcze innym problemem edukacji odpadowej jest stosowanie wadliwych narzędzi. Jednym z nich – całkowicie bezsensownym – jest produkcja ulotek. Wydaje się, że dla osiągnięcia efektu ekologicznego jest to sprawa najłatwiejsza: nakład = rozdanie = „ilość osób uczestniczących w projekcie”. Nic bardziej złudnego i fałszywego! Prawie od razu większość za nich trafia do kosza albo jest wyrzucanych – tak po prostu – na piknikowe pola i trawniki. Laminowane ulotki wyglądają może i ładnie, ale nie spełniają żadnych walorów edukacji ekologicznej. Informacje w nich zawarte są zbyt skrótowe, same ulotki raczej przeszkadzają, a laminaty zaprzeczają osiągnięciu efektu ekologicznego, no bo do jakiego pojemnika wrzucić ów plastikowo-papierowy „wynalazek”? Dlatego od dłuższego czasu uważam, że ulotka jako narzędzie prowadzenia edukacji ekologicznej powinna być … zakazana. Żaden problem, by takim narzędziem był znacznie lepszy notatnik, w którym można zawrzeć znacznie więcej informacji niż na ulotce. No i sprawa podstawowa – notatnik nie trafi do śmietnika, bo będzie jeszcze długo wykorzystywany w domu.
Problematyczna akcyjność
Problemem edukacji odpadowej jest jej akcyjność. Sprawa łatwa – robimy akcję, piknik, jak to się teraz mówi, event i … sprawa załatwiona. Czyżby? Wiele z organizowanych w Polsce akcji ma spektakularny wymiar, uuu, aaa, błyskotki, po których w pamięci zapada niewiele. Nie jest problemem zorganizowanie akcji, która przyciągnie uwagę ludzi, problem w tym, by kontynuować program edukacji ekologicznej, czyli cykliczne, powtarzające się, wydarzenia, które ugruntowują wiedzę o zasadach postępowania. Jeśli ktoś organizuje miłą sercu kampanię „Sprzątanie Świata”, niech pamięta, by miała ona swoją kontynuację w codziennym przypominaniu, że nie należy śmiecić, ale też, by odpady segregować.
Jest potrzebne przestawienie zwrotnic w edukacji odpadowej – to spowoduje, że tym pieniądze wydawane przez Narodowy i wojewódzkie fundusze ochrony środowiska i gospodarki wodnej zostaną znacznie łatwiej zainwestowane, a sama edukacja pomoże osiągnąć rzeczywisty efekt.
for. Paweł Czerwiński