Rybacy doskonale wiedzą, że ryby trzymają się blisko wraków i starają się pływać jak najbliżej
Katarzyna Kamyczek: Iwona Pomian jest specjalistką w dziedzinie archeologii podwodnej. Pasjonatką nurkowania, która swoją miłość do podwodnych wypraw, odkryła przez przypadek. Opowiada o penetracji wraków na dnie Bałtyku od czasów PRL, przepięknych trawach morskich i nieziemskich wrażeniach, jakie czekają na pasjonatów. Mamy i my okazję z nią porozmawiać.
Zacznijmy od tego,że nurkowanie w Bałtyku należy do wyjątkowych: czysta woda ma zielony kolor, często zmienia się widoczność i do tego ten ziąb…
Iwona Pomian: W trakcie badań wyłaniają się z piasku jakieś naczynia, skrzynia z narzędziami ciesielskimi, zwoje lin… Mam w pamięci wiele takich obrazów, to robi nieziemskie wrażenie, kto nurkuje, ten zna to uczucie.
A podobno do pracy w Muzeum Morskim w Gdańsku trafiła pani przez przypadek.
Zdając maturę i myśląc o swojej przyszłości, wiedziałam tylko, że bezwzględnie chcę nurkować. Był początek lat 80., zupełnie inne czasy niż dziś. Nurkowaniem zajmowała się niewielka grupa ludzi i nie było w niej miejsca dla kobiet. Przez przypadek trafiłam w czasie wakacji na statek badawczy. Po kilku tygodniach zaproponowano mi pracę. Być może dlatego, że radziłam sobie w miarę dobrze w wodzie – wcześniej trenowałam wyczynowo pływanie. Przyjęto mnie na stanowisko młodszego dokumentalisty Nurkowałam, prowadziłam dzienniki badań i inwentarz zabytków. Musiałam też nauczyć się zwykłych prostych prac na statku począwszy od sprzątania po pomaganie elektrykowi okrętowemu. Tak spędziłam 3 lata. Archeologia podwodna okazała się dokładnie taką pracą, którą chciałam wykonywać. Studia skończyłam na Uniwersytecie Toruńskim w Instytucie Archeologii w Zakładzie archeologii podwodnej.
Jak wyglądało nurkowanie w latach 80.? Dużo było wraków?
Blisko trzydzieści zarejestrowanych w wykazie Centralnego (obecnie Narodowe) Muzeum Morskiego w Gdańsku. To mało, bo w tej chwili w bazie mamy około 170 potwierdzonych stanowisk archeologicznych. W tamtym czasie muzeum nie miało żadnego sprzętu hydroakustycznego do poszukiwań. Była bardzo prosta echosonda. Jeżeli statek wpłynął bezpośrednio nad duży obiekt, to można było go zobaczyć jako mały “pipsztyczek” na wykresie. Schodząc pod wodę, szukaliśmy części wraków, tak jak się szuka grzybów-metr po metrze pływając nad dnem.
Tak się już nie pracuje?
Używa się coraz bardziej zaawansowanego sprzętu. To zwiększa efektywność poszukiwań i oszczędza czas. NMM jest w tej szczęśliwej sytuacji, że otrzymuje informacje o nowo odkrywanych wrakach. Wynika to zarówno z wieloletniej współpracy z większością instytucji prowadzących badania na morzu jak i faktu, że opiniujemy inwestycje morskie w zakresie ich wpływu na lokalizowane zabytki.
Sama pani schodziła na dno?
Pracowaliśmy w zespołach. W stałej ekipie były cztery osoby nurkujące, trzech panów- Leszek Nowicz, Zbyszek Jarocki, Ryszard Sucholewski i ja. W sezonie przyjeżdżali też płetwonurkowie z klubów z Polski i Czech. Tak właśnie krok po kroku, szukaliśmy między innymi wraku „Porcelanowca”, który budził wielkie emocje w środowisku nurkowym. Wrak został przypadkowo odkryty w latach 60 tych przez nurków Polskiego Ratownictwa Okrętowego (PRO). Zgodnie z relacją jednego z nich po zejściu na dno zobaczył pozostałości drewnianego statku. W jego wnętrzu miał znajdować się ładunek porcelany – dlatego zaczęto nazywać go Porcelanowcem. Pod koniec lat 70 tych pracownicy muzeum podjęli próbę ponownego zlokalizowania znaleziska, ale okazało się, że nie ma go w miejscu wskazanym przez PRO. Wrak poszukiwany był przez różne instytucje i osoby prywatne niestety baz skutku. Dopiero w 20009 roku zlokalizował go Dywizjon Zabezpieczenia Hydrograficznego Marynarki Wojennej RP. Niestety, gdy zjawili się na nim nasi archeolodzy, okazało się, że jest prawie całkowicie pozbawiony zabytków.
Archeologia morska kojarzy się przeciętnemu czytelnikowi ze skarbami mórz południowych, a nie badaniami prowadzonymi na Bałtyku.
Historia badań bałtyckich obfituje jednak w niezwykle ciekawe znaleziska. Wody tego morza ze względu na niskie zasolenie i niewielką temperaturę zapewniają warunki sprzyjające zachowaniu materiałów organicznych, zwłaszcza drewna, które w większości mórz narażone jest na atak żarłocznego ślimaka toredo navalis. Dzięki temu na Bałtyku wciąż można napotkać wraki, których kadłuby nie uległy większym zniszczeniom. Poza naturalnymi zagrożeniami takimi jak prądy czy falowanie bardzo duże zagrożenie przez dziesiątki lat stanowiły połowy prowadzone metodą trałowania. Rybacy doskonale wiedzą, że ryby trzymają się blisko wraków i starają się pływać jak najbliżej. Czasami kończy się to zahaczeniem o konstrukcję. To strata zarówno dla rozrywanego zabytku jak i dla rybaka. Ale widocznie zysk przewyższa koszty bo wciąż można spotkać nowe sieci na dnie. Przez wiele lat był również kłopot z zabieraniem pamiątek z wraków. Na całe szczęście zdarza się to coraz rzadziej, bo zmienia się podejście płetwonurków do tego, co zwiedzają na dnie. To pocieszające. Może następne pokolenia będą miały okazję zobaczyć coś więcej niż puste pozostałości kadłubów.
Co przeważnie odkrywacie na dnie? Ostatnio pisali, że nurkowie z Trójmiasta odkryli w Bałtyku wrak XIX-wiecznego żaglowca wypełniony ok. setką butelek szampana i wody mineralnej.
Tak, ale nie w naszych wodach tylko szwedzkich. To drugi taki wrak. Pierwszy znaleziono u wybrzeży Alandó.
Bałtyckie skarby są na wyciągnięcie ręki – do obejrzenia w naszym muzeum. Ostatnio, niedaleko portu w Gdańsku odkryto kotwice w niezłym stanie. Jedna wygląda na XVIII wiek, druga wydaje się być młodsza. Jest też kabestan, który zostanie jeszcze w tym roku wydobyty i przekazany do naszej instytucji. Wszystko mogło pochodzić z tego samego statku, bo niedaleko jest wrak datowany wstępnie na koniec XVIII lub początek XIX wieku. Kotwice trafią do podwodnego magazynu wraków znajdującego się na Zatoce Gdańskiej.
Poza wrakami statków pod wodą zachowane są też inne zabytki takie jak np. pozostałości portów, czy zabytki z epoki kamienia. Do tych najmłodszych zaliczają się wraki samolotów z ostatniej wojny.
Mówi się, że wraki w Bałtyku to bomby ekologiczne.
Nie jestem biologiem morskim, więc trudno wypowiadać mi się na ten temat, ale z pewnością część z nich może stanowić zagrożenie. Często podawanym przykładem jest wrak niemieckiego okrętu szpitalnego „SS Stuttgart”. Mierzył prawie 172 m długości i prawie 20 m szerokości. Stacjonując w 1943 r. w Gdyni, został poważnie uszkodzony podczas bombardowania. Ze względów bezpieczeństwa pozostałych jednostek stacjonujących w porcie, zdecydowano się na zatopienie „SS Stuttgart” na redzie Gdyni. Wrak znajduje się niespełna 4 km od plaż Oksywia oraz Babich Dołów, na głębokości ok. 22 m. W dnie pozostała znaczna część dennicy wraz z pozostałościami zbiorników paliwa, które wciąż się w nich znajduje. W trakcie badań dna prowadzonych przez Instytut Morski w Gdańsku stwierdzono, że paliwo rozlało się również wokół wraku i stanowi duże zagrożenie dla środowiska morskiego.
Co z tym zrobić?
Tak jak wspomniałam wcześniej nie zajmuję się tego typu badaniami. Od kilku lat trwają prace zespołu międzyresortowego, który opracowuje metody rozwiązania tego problemu. Zatwierdzane są też poprawki do ustawy, która pozwoli przyśpieszyć działania. Można przypuszczać, że będzie to bardzo kosztowna i skomplikowana operacja. Takie prace były już prowadzone przez inne kraje są więc prawdopodobnie wzorce, na których można się oprzeć. Musi być wykonana tak, żeby nie było skutku odwrotnego. Jeśli rzeczywiście są pod wodą duże ilości paliwa, muszą być wypompowane do zbiorników na jednostce, a nie do morza.
Bałtyk jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych mórz.
To znów pytanie do biologa morskiego. Z mojego punktu widzenia wygląda to tak. Kiedy zaczynałam nurkować, morze było dużo czystsze. Na wrakach można było spotkać ławice dorszy, ale i okoni czy drobniejszych rybek.
W Zatoce Puckiej dno pokryte było podwodnymi łąkami, wśród których pływały zarówno ryby morskie jak i słodkowodne. Woda była przejrzysta. Jeszcze w latach 90. Kolega, nurkując w pewnej chwili wyskoczył z wody, bo myślał, że widzi… rekiny. Okazało się, że podpłynęło do niego stado dorszy. W czasach PRL w „złotym okresie” połowów dorsza, polscy rybacy wyciągali w sieciach ponad 120 tysięcy ton tej ryby rocznie.
Roślinność?
Były przepiękne trawy morskie, puckie łąki pod wodne, których już nie ma.
Co zanieczyszcza najbardziej?
To nie jest pytanie do archeologa podwodnego, ale ma podstawie artykułów mogę przypuszczać, że najwięcej niebezpiecznych substancji wpływa poprzez duże rzeki do wód południowego i wschodniego Bałtyku. Są to: Odra, Wisła, Niemen, Newa. Rejony przyujściowe tych rzek należą do najbardziej zanieczyszczonych akwenów Morza Bałtyckiego. Są też kwestie zanieczyszczeń związanych z miejscowościami położonymi wokół Zatoki Gdańskiej. Raz na jakiś czas zdarzają się awarie oczyszczalni ścieków i wtedy wszystko idzie do morza. Kolejną kwestią są nawozy, które powodują zbyt bujny wzrost glonów. Przedostają się do ziemi, kiedy rośliny nie mogą ich więcej przyjąć. Wnikają wówczas do wód gruntowych, rzek i rzekami do morza. Kiedy bujne glony umierają, rozkładają je bakterie, które zużywają tlen. W wodach powstają ogromne, niemal beztlenowe obszary, w których potrafią przetrwać tylko nieliczne organizmy. W Bałtyku znajduje się największy obszar deficytu tlenu w wodach Europy.
Poleca pani nurkowanie w Bałtyku? Magnesem przyciągających nurków są właśnie wraki. Czy to prawda, że schodząc pod wodę, trzeba uważać na pozostawione przez rybaków sieci oraz żyłki urwane przez wędkarzy?
Nurkowanie bardzo polecam, a na sieci rzeczywiście trzeba uważać. Dlatego podwodne wyprawy najlepiej zaplanować z którymś z centrów nurkowych rozmieszczonych wzdłuż całego naszego wybrzeża. Większość z nich zatrudnia doświadczonych instruktorów nurkowania, którzy dobiorą atrakcje zgodnie z umiejętnościami osób zainteresowanych tego typu turystyką. Nurkowania wrakowe to nie tylko wspaniała odmiana rekreacji, ale również okazja bezpośredniego spotkania się z historią.
Nie mamy raf koralowych, pięknych ławic, ryb czy innych ślicznych widoczków, ale mamy wraki. To są skarby Bałtyku.
Wybiera się pani po 40 latach pracy na emeryturę. Nie będzie tęsknoty?
To był tak intensywny czas, że potrzebuję odpoczynku. Zresztą już od kilku lat nie nurkuję zawodowo, a moja praca sprowadza się raczej do nurzania w dokumentach. To też ciekawe, ale już czas na zmianę i zrobienie miejsca młodszym. A o przyszłość wraków się tak bardzo nie martwię, bo w NMM zostawiam wspaniały zespół, który z pewnością świetnie poradzi sobie z nowymi wyzwaniami.
Nic nowego się już nie wyłowi?
Z pewnością będzie jeszcze wiele wspaniałych odkryć. Już teraz mamy w rejestrze kilka bardzo ciekawych stanowisk archeologicznych, takich jak badane od wielu lat pozostałości portu i osady w Pucku czy wraki zlokalizowane na większych głębokościach i dzięki temu lepiej zachowane.
Kiedy można się spodziewać Pani morskich wspomnień w wersji książkowej?
Na razie potrzebuję zmiany, ale może za jakiś czas spróbuję opisać niektóre ze wspomnień.
Iwona Pomian jest specjalistką w dziedzinie archeologii podwodnej. Pełnomocnik dyrektora NMM ds. Ochrony Morskiego Dziedzictwa Przez prawie 30 lat kierowała Działem Badań Podwodnych NMM. Realizowała międzynarodowe projekty badawcze NAVIS, MACHU, RUTILUS czy BalticRIM dotyczące zarządzania morskim dziedzictwem kulturowym. Jest autorką publikacji dotyczących badań archeologicznych oraz ochrony bałtyckich zabytków podwodnych.