Są książki hity rozpalające emocje wielu czytelników; są książki, które przechodzą bez specjalnego echa. Do kategorii tych ostatnich należy ten tytuł, choć zasługuje na zainteresowanie i uwagę.  Opowiada o zwierzętach przez człowieka niedocenianych, a wręcz traktowanych wrogo, choć tak naprawdę człowiekowi niezwykle pomocnych.

Swą „popularność” w mediach bobry zawdzięczają nie tylko ostatniej powodzi i oskarżeń o to, przyczyniły się do powiększenia jej skali. Są regularnie – dosłownie i w przenośni – na celowniku myśliwych. I są regularnie niedoceniane. Legendą już obrosło „zaproszenie” bobrów przez jednego z wielkopolskich rolników, który po prostu nie przepędził ich ze swojej ziemi, dzięki czemu w czasach suszy wody miał pod dostatkiem – a dodatkowo pozwolił z tych zasobów korzystać sąsiadom, którzy naśmiewali się z kolegi, a i może narzekali, że „ta woda” zaleje im pola.

Bo rzeczywiście, zdolność bobrów do zatrzymywania wody w krajobrazie to niezwykły fenomen przyrody, tym bardziej pożyteczny w czasach wzrastającego deficytu wody.

Ta zła prasa bobrów wynika nie tylko z „czarnej legendy” głoszonej przez myśliwych, ale również dlatego, że bóbr jest gatunkiem skrytym, jest nieznany.

Kilka lat temu – jeszcze przed fatalną powodzią w 2024 r. – na własne uszy słyszałem narzekanie poważnych inżynierów, że „bobry niszczą wały przeciwpowodziowe” i tylko dlatego należy do nich strzelać, bo „zagrażają bezpieczeństwu publicznemu”. Odpowiedziałem im wówczas, że jeśli bobry kręcą się blisko wałów, to jest to najlepszy dowód na to, że wały zostały źle zbudowane, bo za blisko rzeki; wszak bobrów nie widać na terenach suchych, a tam, gdzie jest woda.

Nikt z nich nie chciał przyznać, że budowanie wałów w Polsce to często fikcja – techniczna, przestrzenna i finansowa. Nikt wtedy nie uznał, że dzięki bobrom wiemy, gdzie są źle zbudowane wały i gdzie należy je odsunąć od koryta, by stworzyć większą przestrzeń do swobodnego wylewania rzeki przy większych stanach wody.

Nie trzeba dodawać, że w sukurs inżynierom poszli myśliwi, którzy nie wiedzieć dlaczego pojawili się na konferencji o sprawach gospodarowania wodą i zagrożeń powodziowych. Choć może wiadomo – po to właśnie, by poprzeć głosy za wybijaniem „szkodników”.

Ale mamy oto przed sobą książkę Adama Robińskiego. Nie stworzył on monografii bobra, choć bardzo dużo tu informacji o jego etologii, a piękną opowieść o bobrze wpisaną również w kulturę i geografię. Czasami to pretekst, by snuć opowieść o miejscach, ich historii i ludziach, których spotyka i z którymi rozmawia.

Niezwykle fascynująco Adam Robiński, już na samym początku, wspomina o kanadyjskich badaniach osadnictwa bobrowego w tym kraju, wspominając o tym, że naukowcy doszli do wniosków, że jeszcze cztery tysiące lat temu bobry wciąż miały większy wpływ na kształtowanie przestrzeni niż ludzie, którzy chowali się w jaskiniach i wyrabiali kamienne narzędzia.

Co ciekawe, niektóre bobrowe konstrukcje, tamy, kanały irygacyjne zostały przez niektórych archeologów błędnie odczytane jako efekt pracy człowieka!

Książka pokazuje bliskość bobra i człowieka, nawet jeśli ten drugi chciałby o niej zapomnieć lub ją zdewastować. Poszczególne rozdziały to opowieść o bobrach „koło nas”, w miastach, w pobliskich osadom ludzkich lasach – a to w gdańskiej Oliwie, a to w podpoznańskiej Stobnicy i nad Wartą, a to na mazowieckim Całowaniu, mazurskiej Blankowej Strudze czy bieszczadzkiej Mszance.

Ale też każdy z nas, którzy lubi spacery w miejskich parkach, jest w stanie pokazać bobrowe żeremia w miejscach ludnych, popularnej turystyki rowerowej czy przy polach biwakowych. Zasada jest ta sama: bobry, nawet gdy są blisko, nie rzucają się w oczy. I może to powoduje, że mając niewielką w sumie przestrzeń są w stanie zadomowić się na dobre. I dopiero „nagłe” zalewanie pól wywołuje negatywne zainteresowanie nimi.

Autor przywołuje wypowiedź jednej z artystek i filozofek o czasie pandemii, w trakcie której, kiedy podczas kwarantanny, kiedy byliśmy zamknięci w domach, bobry przebudowały nasze miasto (rzecz o Poznaniu). I nawet jeśli tej opinii Agaty Kowalewskiej przypisuje się – niesłusznie – lekką przesadę, to prawda jest taka, że – generalnie rzecz ujmując – podczas naszej pandemicznej nieobecności w wielu miejscach miast, zwierzęta zajęły na powrót całe połacie i tak niezbyt często uczęszczanych miejsc w czasach przedpandemicznych. I od razu pojawia się pytanie o szanse koegzystencji ludzi ze zwierzętami. Na przykład z bobrami, o których do znudzenia można powtarzać, że pomagają nam w retencjonowaniu wody.

Pałace na wodzie to opowieść o ludzkich losach związanych z wodą, o wartości wody; to wspomnienia i poszukiwania śladów bobrów na kartach starych książek i dokumentów i jak najbardziej współczesna rzeczywistość. To w końcu urocza opowieść o naszej wrażliwości. Robiński, już przy końcu, odwołuje się do wypowiedzi jednego ze swoich rozmówców, który podczas swoich wędrówek rozmawiał z ludźmi pytając ich o wspomnienia i przeżycie związane z rzeką. Bardzo często słyszał: dawnej moczyło się w niej tyłki i łowiło ryby, ale dziś już nie, bo teraz to jest ściek.

 

Adam Robiński, Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów, Wydawnictwo Czarne, 2022

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!