Aleksander Doba – człowiek, który nie znał granic. Pokonywał fale i ograniczenia wieku. Przygodę z kajakarstwem oceanicznym rozpoczął grubo po trzydziestce, stając się symbolem odwagi i niezłomności. W jego historii można znaleźć inspirację do tego, by wyruszyć na własne wyprawy – choćby tylko w stronę marzeń, które czekają na realizację.
Aleksander Doba to jednak nie tylko bohater oceanu, ale i żywioł na lądzie – na spotkaniach z nim nie sposób było się nudzić. Z entuzjazmem opowiadał o swoich przygodach, przeskakując z tematu na temat, a w ruchu, pełnym energii i spontaniczności, przypominał osobę, której dosłownie trudno usiedzieć w jednym miejscu. Być może można by to określić jako ADHD, które przejawiał podczas swoich wystąpień – skakał po scenie, żartował, zarażał swoją radością życia. A jednak w kajaku potrafił znaleźć niesamowity spokój i skupienie, sam na sam z naturą. Co więcej, Doba nie wstydził się być sobą – jego autentyczność i otwartość stanowiły jedne z najbardziej inspirujących elementów jego osobowości. Twierdził, że „lepiej przeżyć jeden dzień jak tygrys, niż sto lat jak owca”.
Relacja z żywiołami – partnerstwo i szacunek
Aleksander Doba miał niesamowitą zdolność przetrwania w obliczu żywiołów, opierając się na pomysłowości i ogromnym szacunku do natury. Kiedy coś nie szło po jego myśli, pojawiały się trudności czy ból – nie załamywał się. Zamiast tego analizował: „Jak temu zaradzić? Jak wyeliminować problem?”. Wierzył, że rozwój ludzkości bierze się z potrzeby, z niedosytu, a nie z komfortu i pełni. Kiedy czuł się bezradny wobec potęgi oceanu, potrafił schować się w kabinie i obserwować wzburzone fale, ale wiedział, że taka ucieczka prowadzi donikąd. Traktował to jako chwilę wytchnienia, choć nie był w stanie pogodzić się z myślą, że jego kajak dryfuje tam, gdzie chce burza, a nie on sam. Z czasem nauczył się inaczej podchodzić do żywiołów – zamiast się wycofywać, zakładał szelki, by trzymać się kajaka, i walczył wiosłem, by choć odrobinę zmieniać kierunek. Gdy nadejście sztormu było nieuniknione, znajdował w miarę wygodne miejsce i podziwiał potęgę żywiołu. Patrzył na fale jak zahipnotyzowany – każda była inna, każda miała unikalny kształt i ruch. „Można w nie długo patrzeć. Obcować, jakby żyły” – mówił z fascynacją.
Dla Doby żywioły nie były wrogami, ale partnerami podróży. Szanował ocean, jego siłę i nieprzewidywalność. Nie chciał „pokonywać” żywiołów, lecz współistnieć z nimi, dopasować się do ich rytmu. To głębokie partnerstwo z naturą miało swoje źródło w jego przekonaniu, że człowiek i przyroda stanowią jedność.
Przygotowanie do wyprawy było niemal tak samo trudne, jak walka z silnym wiatrem. Wiedział, że w trakcie podróży nie uzupełni zapasów – nie będzie nikogo, kto dowiezie mu wodę, jedzenie, ulubione powidła od żony, ani nawet gazu do kuchenki. Cokolwiek pominął, to widmo tego braku będzie go prześladować przez kolejne miesiące, przypominając o sobie niczym niewidzialny towarzysz. „Nic tak nie denerwuje jak własna pomyłka” – mawiał.
Doba, podróżując po oceanie, nauczył się korzystać z tego, co daje mu natura. Gdy wpadały do jego kajaka latające ryby, jadł je surowe, zachwalając: „Lepsze niż najlepsze sushi, jakiego w życiu próbowałem”. Każdy dzień na oceanie był dla niego doświadczeniem pełnym szacunku, trudem i podziwem dla potęgi żywiołów, które były jego najwierniejszymi, choć czasem nieprzewidywalnymi, towarzyszami.
Duchowe przeżycia w obliczu natury
Doba swoją przygodę rozpoczął stosunkowo późno, bo dopiero w wieku 34 lat, w latach 80., lecz szybko nadrobił stracony czas. Oddał się pasji całym sercem, traktując każdy dzień jako kolejne wyzwanie i szansę na przekraczanie własnych granic. W wieku 68 lat jako pierwszy człowiek w historii samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki z Afryki do Ameryki Południowej – od kontynentu do kontynentu, wykorzystując do tego wyłącznie siłę własnych mięśni. Pragnął przeżyć aż 102 lata, pełen energii i radości z życia, zarażać swoją postawą innych. Na spotkaniach z publicznością podkreślał, że w odróżnieniu od wielu rówieśników, którzy koncentrowali się na dolegliwościach związanych z wiekiem, stawiał na pełne zaangażowanie i ekscytację chwilą. Płynąc kajakiem, odbierał zmiany w przyrodzie wszystkimi zmysłami, chłonął jej piękno i surowość. W swoich książkach wspominał:
„Nastąpiła ta magiczna pora – cisza przed burzą. Jestem blisko, podziwiam fascynujące piękno burzy i jej ogromny, pełen energii, buzujący w poziomym wirze kołnierz szkwałowy. Powietrze jest prawie nieruchome, kajak stoi w miejscu – oglądam to i filmuję oraz fotografuję z zachwytem. Ale te chwile medytacji i spokoju szybko się kończyły. Gwałtowny atak szkwału i hajda!”
Bliskie doświadczenia z oceanem przypominały podróżnikowi, że jest częścią czegoś większego, nieogarnionego. Nigdy nie pomyślał: „co ja tutaj robię, zabierzcie mnie stąd!”. Był przekonany, że życzliwość i wsparcie bliskich oraz sympatyków wzmacniały jego psychikę i dodawały mu energii. „Czego chcieć więcej? Wystarczy dobrze pomyśleć, a akumulator ładuje się szybko, za darmo, drogą telepatyczną” – mówił, podkreślając znaczenie dobrych myśli i duchowej więzi w swoich wyprawach.
Podróż jako forma medytacji i ucieczki od codzienności
Aleksander Doba, choć miał problemy ze słuchem, mawiał, że nawet przygłuchy na oboje uszu wie, że na oceanie nie ma ciszy. Samotne wyprawy stawały się dla niego formą medytacji, wyciszeniem od codziennego zgiełku. Najtrudniejsze były zawsze pierwsze dni – wspominał, że człowiek „może czekać rok, dwa, ale przez pierwsze godziny cierpi, jakby mu mózg wyciskali wspomnieniami o nieobecnym”. Kiedy już jednak złapał kontakt z przyrodą i oddalił się od świata, emocje odpuszczały, a on mógł czerpać spokój z obecności delfinów, ptaków czy latających ryb. Kiedy po powrocie z podróży żona; Gabriela Doba radziła mu, by po sukcesach skupił się na opowiadaniu o wyczynach, zamiast nieustannie planować nowe wyprawy, odpowiadał, że to nie dla niego. Gdy dziennikarze pytali o najważniejszą wyprawę, myślał: „Czy mnie coś ominęło? O jakiej wyprawie oni mówią?” – każda kolejna mogła przecież przynieść coś nowego, fascynującego.
Pasja ponad wiekiem i ograniczeniami
Podróżnik swoją niezwykłą odwagą i pasją inspirował ludzi w każdym wieku, pokazując, że nigdy nie jest za późno na realizację planów i że wiek nie powinien być przeszkodą. Uważał, że całe życie polega na nieustannym dążeniu do czegoś – dobrze wiedział, że osiąganie celów może jednak wyczerpywać nasze siły, a czasem nawet paraliżować przez strach, że się nie uda. „Nie mam recepty na szczęście,” przyznawał, świadomy, że dla wielu jego wyczyny, jak samotna wyprawa przez Atlantyk, to nie przygoda, a katorga. Mawiał, że w Polsce jest mnóstwo dzikich rzek, które też mogą dać masę frajdy, a wieczorem można zrobić ognisko, pośpiewać i też będzie dobrze. Zdawał sobie sprawę z wyzwań, ale głęboko wierzył, że warto żyć pełnią życia. „Nie ma rzeczy niemożliwych… skoro inni przetrwali, to dlaczego ja miałbym nie dać rady?” – te słowa nie tylko dodawały mu sił, ale były i są inspiracją dla wszystkich, którzy podziwiali jego wyczyny i niezwykłe podejście do życia.

Jeśli potrzebujesz więcej motywacji, warto odwiedzić Morskie Centrum Nauki w Szczecinie, gdzie możesz zobaczyć oceaniczny kajak Aleksandra Doby, którym trzykrotnie przepłynął Atlantyk. Kiedy zaczął go budować (Doba z zawodu był inżynierem) wspólnie z drugim wielbicielem akwenów-Andrzejem Armińskim, nikt nie wierzył, że to może się udać. Zbudowany z włókna węglowego kajak „Olo” ma 7 metrów długości, 1 metr szerokości i waży 750 kg. Jest wyposażony w niezbędne urządzenia, które umożliwiały przetrwanie podczas długich podróży oceanicznych, w tym: odsalarkę wody morskiej, panel słoneczny, akumulator, nadajnik satelitarny oraz telefon satelitarny. Bezpieczeństwo zapewniały dwie komory wypornościowe, wodoszczelne przedziały oraz specjalne pałąki zapobiegające przewróceniu się kajaka. Były one przerabiane w czasie podróży. Mówił o tym Armiński:
„Podstawowa zmiana była związana z tym, że drugi rejs przez Atlantyk jest dłuższy. Olek ma dużo więcej zapasów. Dlatego musieliśmy zamienić komorę wypornościową, na magazyn. A tego było jeszcze mało, więc trzeba było dodać skrzynię na pokładzie, która miała być potem przez Olka wyrzucona. Żeby zrobić dostęp do tych zapasów, trzeba było zmienić konfigurację pałąków”. (*).
W Morskim Centrum Nauki na specjalnie przygotowanym stanowisku poświęconym podróżnikowi znajduje się też multimedialna projekcja, na której Doba dzieli się swoimi doświadczeniami.
Na koniec warto przypomnieć wspomnienie Andrzeja Armińskiego, również inżyniera. Jego relacja jest rzeczowa i oparta na faktach, wolna od przesadnych emocji.
„Olek jest merytoryczny, a nie emocjonalny. W związku z tym w wiadomościach, które do mnie docierają od niego, nie ma informacji o emocjach. Jest to człowiek niezwykle twardy, który swoimi słabościami nie chce się dzielić lub dzieli się rzadko. Ja, w mailach, które od niego dostaję, nie odbieram żadnych informacji o typowo ludzkich słabościach. Owszem, wymieniamy informacje techniczne, dotyczące urządzeń, awarii i tego typu problemów. Jak się Olek czuje, to dla mnie także jest zagadka. Ma zapewne sporo różnych problemów medycznych, chorób skórnych, powodujących bolesne dolegliwości. Sposób odżywiania Olka także jest dość mocno ograniczony, zarówno jeśli chodzi o jakość, jak i liczbę posiłków. Przy poprzedniej wyprawie Olek schudł 14 kilogramów, mimo że żywności mu nie brakowało. Widocznie nie jest to na tyle dobra żywność, żeby utrzymać wagę, gdy podejmuje się kolosalny wysiłek fizyczny. Olek nie podaje, jak ocenia, ile schudł tym razem. Kiedy wymienialiśmy ostatnie uwagi, Olek otrzymał ode mnie serię szczegółowych pytań. W odpowiedzi napisał, że i fizycznie i psychicznie czuje się dobrze. (**)
Ps. Aleksander Doba zmarł na szczycie Kilimandżaro, realizując swoje marzenia o zdobyciu najwyższego punktu Afryki. Miał 74 lata. Zdarzenie miało miejsce 22 lutego 2021 roku.
Aleksander Ludwik Doba (ur. 1946) polski inżynier, podróżnik i kajakarz. W plebiscycie „National Geographic” zdobył tytuł „Podróżnika Roku 2015”. Jako pierwszy człowiek w historii samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki z kontynentu na kontynent (z Afryki do Ameryki Południowej), wyłącznie dzięki sile mięśni. Opłynął kajakiem Morze Bałtyckie i Bajkał. Również jako pierwszy przepłynął wzdłuż polskiej morskiej granicy z Polic do Elbląga oraz Polskę po przekątnej z Przemyśla do Świnoujścia.
Cytaty zamieszczone w tekście pochodzą z książki „Na oceanie nie ma ciszy, biografia Aleksandra Dobry, który przepłynął kajakiem Atlanty”, D. Szczepański.
(*) , (**) Wypowiedz z wywiadu: wiosło.pl pt. „Wiosło działa”.
foto: wikipedia CC