Jednym z tematów najbardziej zajmujących ludzi zainteresowanych ochroną środowiska, jest konsumpcja. Jak i co kupować, żeby nie szkodzić przyrodzie. Ale czy ekologiczna konsumpcja w ogóle istnieje? Albo czy ma aż takie znaczenie, jakie się jej przypisuje? I czy polega na tym, co się nam intuicyjnie wydaje, czyli na indywidualnym wyborze „produktów ekologicznych”?
To temat szeroki i niełatwy, więc w krótkim tekście tylko go liznę. Zacznę od tezy, która wielu zapewne zadziwi. Otóż ekologiczną konsumpcją niekoniecznie jest konsumpcja „produktów ekologicznych”. A prawdopodobnie najbardziej ekologiczną konsumpcją jest konsumpcja po prostu jak najmniejsza, samoograniczanie się w zakupach, korzystaniu, zmienianiu na nowe itp.
Jest takie na poły żartobliwe, ale częściowo poważna powiedzonko dotyczące diet. Mówi ono, że są diety lepsze i gorsze, mniej i bardziej skuteczne. Ale dieta najbardziej skuteczna nazywa się Mniej Żreć. To znaczy odżywiać się sensownie i różnorodnie, lecz z umiarem, bez nadmiaru pochłanianych kalorii. Oczywiście nie jest to dosłowną prawdą, ale kieruje nas na właściwy trop. Chcesz konsumować ekologicznie? Konsumuj mniej.
Co to oznacza?
Wielu ludzi nigdy nie zaznało obfitej konsumpcji, bo nie było ich na to stać.
Polska jest krajem relatywnie ubogim i dopiero od niedawna większość społeczeństwa zaczyna żyć na poziomie wyższym niż tylko przetrwanie kolejnego miesiąca. Są na świecie miliony, a raczej miliardy osób jeszcze uboższych niż przeciętny Polak. Ale i my nie jesteśmy wcale zbyt zamożni, nawet jeśli bogacimy się i przybywa nam dóbr. Tym bardziej że poziom życia jest zawsze relatywny i ma kontekst w postaci tego, jak konsumują inni. Tutaj i teraz. Nie porównujemy swojego poziomu życia z realiami egzystencji naszego pradziadka czy z kimś w Afryce, lecz ze współczesnym otoczeniem: rodziną, znajomymi, sąsiadami itd.
Mówienie o tym, że powinniśmy konsumować mniej, byłoby zatem obraźliwe dla wielu ludzi, którzy tkwią w ubóstwie lub niedawno z niego wyszli, a w najlepszym razie radzą sobie jako tako. Takie „dobre rady” formułują zazwyczaj osoby dobrze sytuowane i mające rozmaite poduszki finansowe. Łatwo się mówi o „odejściu od materializmu” i sensie „skromnego życia”, gdy posiada się rodowy majątek czy stabilne wysokie przychody.
Problem z konsumpcją jest też taki, że wezwania do rozmaitych oszczędności – surowców, energii itd. – są formułowane w ramach tego samego systemu społeczno-gospodarczego, który kręci się dzięki nieustannej konsumpcji. Jesteśmy z każdej strony i w niemal każdej sekundzie i sytuacji atakowani przekazami reklamowymi. Kup to, kup tamto, korzystaj z tego i z tamtego. Przecież jeśli nie kupujemy wciąż i wciąż, to gospodarka przeżyje kryzys: mniejsza sprzedaż to mniejsza produkcja, a mniejsza produkcja to mniejsze zatrudnienie i mniej miejsc wytwarzania wszelakich dóbr.
Ludzkość lata w kosmos, a nie potrafi stworzyć pralki, która nie psułaby się po kilku latach?
Potrafi, ale przy dzisiejszych mocach produkcyjnych oraz sprawności systemów dystrybucji produktów szybko nasycilibyśmy rynek trwałymi pralkami. Zatem producenci pralek musieliby znacznie ograniczyć moce produkcyjne oraz zatrudnienie. Z całymi skutkami społecznymi takich decyzji. No i ze znacznie niższymi zyskami producentów. Mamy więc w niskich cenach pralki nietrwałe, bo produkowane byle jak i z byle czego. Po kilku latach kupujemy nową pralkę, bo „stara”, zazwyczaj zaledwie 4-6-letnia, uległa awarii, kosztownej lub niemożliwej do naprawy. Marnujemy więc kolejne i kolejne surowce, a pozostaje po tym sterta śmieci, wcale niełatwych do recyklingu. Zresztą recykling to nie jest cudowna sztuczka rodem z baśni o dobrym czarnoksiężniku. Wymaga energii, surowców, generuje odpady, emisje itp.
W dodatku konsumpcja ma dzisiaj ważne znaczenie tożsamościowe. W społeczeństwie konsumpcyjnym nie chodzi tylko o to, że konsumujemy. To robiliśmy zawsze. Ludzi różnią role społeczne i zawodowe, zachowania i postawy, ale wszyscy jesteśmy konsumentami. Tyle że w czasach współczesnych konsumpcja oznacza nie tylko zaspokojenie potrzeb materialno-bytowych. Ona definiuje także to, kim jesteśmy w oczach własnych i cudzych. Wybierane produkty i usługi, ulubione czy cenione marki, modne decyzje zakupowe – to wszystko już nie w skali nielicznej elity, lecz w wymiarze masowym wyznacza status społeczny, przynależność grupową, wizerunek, konstruowaną tożsamość jednostki, a nawet jej dobrostan psychiczny.
To zresztą wiąże się z konsumpcją „ekologiczną”. W „zielonych” zakupach nie chodzi tylko o „dobrostan środowiska”. Jak każdy trend konsumpcyjny, także ten służy również mniej szlachetnym i bardziej przyziemnym sprawom. Tworzeniu swojego wizerunku, wstrzeleniu się w modne postawy, a bywa, że także zadzieraniu nosa i kultywowaniu poczucia wyższości nad tymi, którzy praktykują inne, „mniej szlachetne” postawy zakupowe.
W dodatku niekoniecznie ma to pozytywny wpływ na środowisko naturalne.
Zajęci „ekologiczną konsumpcją”, przegapiamy fakt, że to wciąż konsumpcja.
Czyli zużycie surowców i energii, produkcja odpadów podczas wytwarzania, zużyte pozostałości do utylizacji po zakończeniu zużywania itp. A także, co bardzo często umyka użytkownikom „produktów ekologicznych”, środowiskowe skutki transportu na wielkie odległości. Co z tego, że nowa szczoteczka do zębów będzie z biodegradowalnego drewna bambusowego, a nie z plastiku, skoro tę plastikową wytworzono 50 kilometrów stąd, a tamta, „ekologiczna”, przejechała (lub przeleciała) pół świata, żeby znaleźć się na sklepowej półce. Podobnie bywa z uzurpacjami natury intelektualnej, które niestety często towarzyszą postawom ekologicznym. Dla planety nie ma znaczenia, czy „Janusz i Grażyna” polecą na „prymitywne” last minute do Egiptu, czy jakiś „ekologicznie świadomy” człowiek przebędzie podobny dystans samolotem, aby „poznawać inne kultury” czy „zainspirować się duchowo” tym lub owym. Zużycie surowców i emisje są w obu przypadkach jednakowe. Planetę kosztuje to tyle samo, a intencje są jej obojętne.
Takie dylematy można częściowo przezwyciężyć. Możesz sprawdzać certyfikaty: pochodzenia i pozyskania surowców, sposobów wytwarzania itp. Czytać etykietki. Wybierać jakieś produkty zamiast innych. To wszystko nie jest bez znaczenia. Ale jest czasochłonne i pracochłonne, nie zawsze proste, nierzadko najeżone nieoczywistymi pułapkami, jak wtedy, gdy np. po ekologiczne produkty jedziesz autem do sklepów oddalonych bardziej niż te oferujące nieekologiczne. Nierzadko stajemy się zmęczeni takimi strategiami i „układankami”. Życie codzienne większości ludzi obfituje w problemy i wyzwania. Gdy dokładamy do tego jeszcze cały repertuar postaw i praktyk spod znaku „ekologicznej konsumpcji”, bywamy wyczerpani. Łatwo się zniechęcić.
W dodatku jest to wszystko mniej skuteczne niż sądzimy. Ponieważ żyjemy w świecie masowej konsumpcji w wykonaniu miliardów ludzi. Lubimy wierzyć we własną sprawczość, w dodatku miłe jest przekonanie, że oto staramy się i coś dobrego dzieje się wskutek naszych postaw. Tyle że przy ośmiu miliardach ludzi miewa to znikome znaczenie, a masę krytyczną dobrych postaw jest bardzo trudno osiągnąć. Ktoś powie, że nawet jeśli jest to niewielki odsetek postaw, to lepsze to niż nic. To prawda. Ale w tej układance ważnym czynnikiem jest także czas. On się kończy, jeśli mówimy o kumulacji problemów ekologicznych i tempie zachodzenia ich skutków.
Czy to wszystko brzmi jak zniechęcanie do „ekologicznej konsumpcji”?
W pewnym sensie tak, w pewnym nie. Staram się pokazać, że indywidualne wybory konsumenckie nie są proste, nie są tak skuteczne jak chcielibyśmy, a bywa i tak, że są bez istotnego znaczenia.
Co natomiast ma znaczenie?
Na przykład kwestia energii. W obliczu zmian klimatycznych kluczowe jest to, jak powstaje energia, z której wytwarzamy rozmaite produkty i którą „napędzamy” usługi. Jeśli jest ona z odnawialnych źródeł energii czy z energetyki atomowej, to nie będzie emisji dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych. Wówczas bezpiecznie możemy czegoś kupić/robić więcej. Aczkolwiek pamiętajmy, że presja na środowisko to nie tylko problem emisji gazów cieplarnianych. To także zużycie surowców, odpady, inne zanieczyszczenia, a także o wiele mniej uchwytne kwestie. Samochód napędzany czystą energią zamiast ropą naftową to wciąż samochód. Potrzebuje tysięcy kilometrów asfaltowych dróg i innej infrastruktury. Te drogi przecinają środowisko, stanowią bariery dla zwierząt, one same giną pod kołami, nie wędrują w miejsca rozrodu itd. Auto trzeba z czegoś wyprodukować, później zutylizować. To nie tylko energia do napędzania i wytworzenia pojazdu. To także surowce mineralne, woda, nieodzyskiwalne elementy itp. To samo dotyczy mnóstwa produktów. Czysta energia jest ważna, ale nie załatwia sprawy.
We wszystkich sferach konsumpcji i korzystania z zasobów Ziemi ważne są przede wszystkim zmiany systemowe, całościowe, dotyczące masowych kwestii. Na tym powinien się skupić nasz wysiłek, którego często poświęcamy zbyt wiele kwestiom drobiazgowym. Gdy pieczołowicie wybierasz w sklepie produkt nieopakowany w plastik lub poświęcasz wiele czasu segregacji odpadów, wielka firma wypuszcza na rynek nowe, bardziej zaawansowane opakowania – i robi to w skali milionów produktów. Nasz wysiłek powinien być skierowany przede wszystkim na wymuszenie na decydentach i instytucjach, aby odgórnie regulowały takie kwestie i ograniczały niepotrzebne zużycie surowców i odpadów tam, gdzie chodzi o wielką skalę zjawiska. Póki co niewiele z tego wynika. Mamy ekologiczne apele, zapowiedzi, a nawet jakieś wymogi, ale za mojego życia ogromnie wzrosła i wciąż rośnie skala pakowania nawet prostych produktów w plastik i w zaawansowane opakowania. Nie chodzi o bardziej sprawny recykling – chodzi o to, żeby mniej trzeba było czegokolwiek recyklować. Czyli żeby nie wytwarzać tego, co nie jest niezbędne.
Inna ważna kwestia w temacie konsumpcji mniej oddziałującej na środowisko, to nacisk na produkty wytwarzane lokalnie zamiast wożenia ich przez setki i tysiące kilometrów. Są od tej reguły wyjątki, ale co do zasady wytworzyć i spożyć/wykorzystać coś lokalnie, to zrobić to bardziej ekologicznie i z mniejszą presją na środowisko. Odpadają wtedy wszelkie skutki transportu. Odpada wiele „wydatków” surowcowych i energetycznych poświęcanych na magazynowanie i przeładunek. Niestety żyjemy w świecie, w którym nawet najprostsze produkty wozimy przez ogromne odległości, a produkcja wielu z nich została zaniechana w społecznościach lokalnych i trafiła np. do Chin, Bangladeszu, Afryki itp. Tam, gdzie niższe są koszty wytwarzania, co oznacza większe zyski producenta. Oprócz ekologicznych kosztów transportu oznacza to nierzadko także produkcję w sposób mniej ekologiczny, nie uwzględniający bardziej surowych polskich czy europejskich norm.
W tej kwestii znowu nie jest łatwo dokonać wyborów na półkach sklepów. Ale łatwiej niż w przypadku innych poczynań spod znaku ekologicznej konsumpcji. W Polsce wciąż można przy niewielkim wysiłku i chęci nabyć sporo produktów powstających lokalnie czy regionalnie zamiast daleko. Szczególnie w kwestii żywności, ale jest to możliwe także w przypadku wielu innych wyrobów. Choć oczywiście – znowu – warto naciskać na władze, aby nie chodziło tylko o nasze żmudne i mozolne jednostkowe decyzje zakupowe, lecz także o formalnoprawne i podatkowe preferencje dla produkcji lokalnej.
Warto także zwrócić uwagę na mniej oczywiste zjawiska dotyczące konsumpcji, które budzą wątpliwości części obywateli, ale są korzystne ekologicznie. Na przykład ograniczenie pracy sklepów wielkopowierzchniowych w niedziele przyniosło oczywistą korzyść dla środowiska naturalnego. Krótszy czas otwarcia sklepów to mniej energii zużywanej na ich pełne oświetlenie i inne aspekty funkcjonowania, to mniej dojazdów do pracy ich personelu itp. W skali wielu podmiotów (tylko 10 najpopularniejszych sieci dyskontów i marketów to w sumie 10 tysięcy sklepów) i kilkudziesięciu dni w roku to wcale niemało. Znacznie więcej niż efekty setek i tysięcy niewielkich jednostkowych postaw konsumenckich.
Nie inaczej jest z rozwojem technologicznym. Ale znowu w nieco innym ujęciu niż lubimy myśleć. Ekologiczna debata w tej kwestii kręci się zazwyczaj wokół wydajności/efektywności. Czyli jeśli na przykład obniżymy emisję spalin dzięki nowym modelom silników, to narazimy środowisko w mniejszym stopniu. Takie zmiany nie są bez znaczenia, ale często je przeceniamy. A raczej: nie doceniamy intensyfikacji postaw ludzkich. Emisyjność silników bardzo zmalała na przestrzeni kilku dekad. Lawinowo przybyło natomiast samochodów i skali przejazdów nimi. Efekt? Skumulowane emisje niewspółmiernie wyższe niż 50 lat temu. W dodatku często generowane pochopnie, bo skoro samochód jest już tak bardzo wydajny i niskoemisyjny, to rodzi się pokusa, aby korzystać z niego bez żadnego umiaru. Dlatego elektryfikacja motoryzacji, po spełnieniu różnych warunków, jest tak ważna. Ze spraw o wiele rzadziej dyskutowanych, a dających wiele nadziei w kwestii pozytywnych skutków zmian technologicznych, warto wspomnieć laboratoryjną hodowlę mięsa zwierzęcego. Bez gigantycznego cierpienia zwierząt, ale także bez środowiskowych skutków obecnego modelu: monokulturowych upraw roślin na paszę (to na ich rzecz wycina się lasy na całym świecie), zużycia nawozów sztucznych, emisji gazów cieplarnianych itp.
Ale koniec końców najbardziej ekologiczna konsumpcja to mniejsza konsumpcja.
Jak wspomniałem, jestem daleki od wzywania do „skromnego życia” i ascezy, bo zwykle takie apele kierują do innych syci, a nie głodni. Wszyscy żyjemy w kulturze – podsycanej przez gigantyczny biznes i jego interesy – której wzorce są całkowicie sprzeczne z wyrzeczeniem się dóbr materialnych. Przesada w tej kwestii skończy się więc co najwyżej rozmaitymi formami wykluczenia społeczno-towarzysko-symbolicznego. Warto natomiast zwracać uwagę na przesadę w tejże konsumpcji. Marnujemy obecnie, nawet będąc niezamożnymi, mnóstwo surowców, produktów i energii potrzebnej do wytwarzania. Stale rośnie skala wyrzucanego jedzenia. Nabywamy wiele rzeczy, np. ubrań, które po niewielkim wykorzystaniu trafiają na śmietnik. Kompulsywnie konsumujemy tanie gadżety, w tym zwożone z drugiego końca świata, łatwo psujące się i trudne w recyklingu. Jesteśmy dosłownie zasypani rzekomo niezbędnymi przedmiotami, z których wielu, po chwilowej dawce zakupowej satysfakcji, w ogóle nie korzystamy lub robimy to niezwykle rzadko. Celowo piszę „my”, aby uniknąć pretensjonalnego tonu jednostki rzekomo doskonałej i z takich pozycji pouczającej innych.
Nie ma kluczowego znaczenia, czy te produkty są „ekologiczne”. Wytworzenie mnóstwa „ekologicznych” produktów nie oznacza, że powstały one z niczego, bez skutków ubocznych produkcji, bez konieczności późniejszej utylizacji itp. Najbardziej ekologiczne jest ograniczenie takiej presji na środowisko – tam, gdzie można zrezygnować z rozmaitych produktów bez istotnej straty dla jakości życia.
Ale także tutaj warto naciskać na zmiany systemowe, polityczne. Jeśli dzisiaj część ludzi odrzuca ekologię, to niekoniecznie dlatego, że są „ciemniakami” pragnącymi „zaszkodzić planecie” czy lekceważącymi ją. Narasta natomiast rozdźwięk między moralizatorstwem elit politycznych i kulturowych a tym, jak są one postrzegane przez społeczeństwo. Ludzie widzą, że gdy od nich oczekuje się, zanim jeszcze skorzystali obficie z konsumpcji, rozmaitych wyrzeczeń i zaciskania pasa w kwestii korzystania z dóbr Natury, w tym samym czasie milionerzy czy gwiazdki popkultury korzystają bez umiaru z luksusowej marnotrawnej konsumpcji. Ty masz przepraszać za plastikowe słomki do napojów i w ogóle pilnować się na każdy kroku, ale elita finansowa może bez umiaru latać prywatnymi odrzutowcami, mieć kilkanaście luksusowych posiadłości, konsumować wszystko bez jakiegokolwiek umiaru, a wręcz robić to ostentacyjnie w ramach podkreślania swojego statusu. Ile ton węgla musi spalić niezamożna emerytka, aby mieć ślad węglowy porównywalny z tym, jaki generują przeloty Taylor Swift na zakupy czy randki? Nie jest w stanie tyle spalić, a nawet nie ma takiej potrzeby.
Nie chodzi jednak o odwrócenie personalnego moralizowania i przyłapywanie kogoś na hipokryzji. To dość jałowe zajęcie i sposób debaty.
Chodzi natomiast o to, aby ustanowić mechanizmy jednakowe dla wszystkich. Na przykład limity korzystania z określonych dóbr czy emitowania zanieczyszczeń, uniezależnione od stanu posiadania. Skoro „planeta płonie”, to może celebryci nie muszą latać samolotami więcej niż zwykły człowiek? Mniej skuteczne i momentami problematyczne jest wysokie opodatkowanie luksusowej konsumpcji – tu rodzą się dylematy związane z nierównością, bo wówczas ludzi zamożnych wciąż będzie stać na takie wydatki, a mniej zamożni zostaną zupełnie wykluczeni z korzystania z nich. Ale najbardziej emisyjne i marnotrawne rodzaje korzystania z zasobów środowiska naturalnego, szczególnie te dotyczące dóbr niekoniecznych do życia i rozwoju, powinny być co do zasady opodatkowane tak wysoko, aby nawet bardzo zamożni zastanawiali się nad korzystaniem z nich.
Nie ma prostej odpowiedzi na pytanie, jak konsumować ekologicznie. Moim celem nie jest zrażenie do takich postaw i świadomych wyborów zakupowych. Jest nim natomiast wskazanie, że proste drogi i skojarzenia dotyczące tej kwestii nierzadko prowadzą na manowce. Bynajmniej nie zielone.