Edward Marszałek to niezwykła postać – od prawie 50 lat dumnie nosi mundur leśnika, a jego życie to prawdziwa opowieść o miłości do przyrody i Bieszczadów. Jest przewodnikiem beskidzkim, ratownikiem GOPR i autorem ponad 20 książek, w tym tomików poezji poświęconych drzewom. Jego pasja nie kończy się na słowie pisanym – w wolnych chwilach rzeźbi i maluje na szkle. Rozmawiamy o zmianach w lasach wynikających ze zmian klimatu oraz o nowych rezerwatach przyrody.

 

Katarzyna Kamyczek: Pana związek z lasem trwa 43 lata, a wliczając okres nauki w Technikum Leśnym w Lesku – 48 lat. Jak to się zaczęło?

Edward Marszałek: Zdecydował trochę przypadek, gdy jako ósmoklasista zajechałem na rowerze pod szkołę z szyldem „Technikum Leśne w Lesku”. Z wrodzonej ciekawości wszedłem, zobaczyłem nowoczesny obiekt z dużą salą gimnastyczną, pięknym ogrodem botanicznym i szkółkami leśnymi, na korytarzach sami ludzie w zielonych mundurach. Tu będę się uczył – postanowiłem i, mimo sprzeciwu rodziców, dopiąłem swego. Pięć lat w leśnej szkole przeleciało nie tylko na nauce; był czas na góry, gitarę i sport. Wielokrotnie z kolegami zdobywaliśmy laury na rajdach i turniejach krajoznawczych, a nasz szkolny klub turystyczny należał do najlepszych w kraju. A po maturze – prosto do lasu, w najdalszy kraniec Bieszczadów, gdzie San bierze początek u Przełęczy Użockiej. Do dziś najmilej wspominam ten okres – kilka lat naprawdę blisko natury, w prawdziwym lesie, wśród dużych i małych problemów, z ludźmi różnego autoramentu. 

Wciąż jednak nie umiem odpowiedzieć: dlaczego las? Każda odpowiedź wydaje mi się zbyt banalna. W każdym razie, już 48 lat noszę mundur leśnika i jestem z tego piekielnie dumny!

Pana ulubione lasy to lasy na Sokolikach, w sadzeniu których (ponad 40 lat temu) brał udział. Czy gatunki drzew dobrze przystosowały się do obecnych warunków klimatycznych, czy może wymagały interwencji leśników?

Akurat lasy w dolinie górnego Sanu były mocno przeobrażone przez dawnych właścicieli, którzy w XIX wieku wyeksploatowały drzewostany jodłowe i bukowe. Powstałe wówczas zręby obsadzili świerkami, które dawały szybki przyrost, ale w latach 70. ubiegłego wieku zaczęły się rozpadać trapione przez wiatry, korniki i grzyby pasożytnicze, a z uwagi na niedostępność pozbawione zabiegów hodowlanych. To oczywiście wymagało mocnej interwencji leśników. Wymierające świerczyny od początku lat 70. były sukcesywnie sprzątane, by uratować część surowca, po czym sadzono na tych powierzchniach buki, jodły, jawory, jesiony, a więc gatunki właściwie dla tego siedliska. Cała akcja w intensywnej formie trwała prawie dwie dekady, a działania związane z utrzymaniem trwałości tych drzewostanów rozciągnięte będą jeszcze na długie lata.   

Na co zwykły fan leśnych spacerów leśnych, będąc w lesie, może zwrócić uwagę w kontekście zmian klimatu?

Jeśli ktoś jest uważnym obserwatorem lasu, to na pewno zauważył sporo zmian w naszych drzewostanach. Od lat borykamy się z zamieraniem jesionów. Ten wspaniały gatunek wilgotnych siedlisk ustępuje, bo nie radzi sobie z obniżeniem poziomu wód gruntowych przy jednoczesnych okresowych nadmiarach wód opadowych. Gnicie korzeni to również skutek zasiedlania drzew przez grzyby pasożytujące. Z kolei niedobory wody skutkują zamieraniem świerków, które mają płaski system korzeniowy i nie są w stanie przetrwać długich okresów suszy. Trudno też przeoczyć fakt, że w leśnych strumieniach brak dzisiaj wody, co może boleśnie skutkować słabym grzybobraniem. 

Jakie konkretne zmiany w strukturze lasów bieszczadzkich zauważył pan na przestrzeni ostatnich dekad w związku z ociepleniem klimatu?

Zmiany są bardzo duże, ale nie wszystkie wiążą się z ociepleniem klimatu. Wynikają one przede wszystkim z historycznych uwarunkowań. Mamy w regionie lasy o charakterze naturalnym i te w dużej mierze są już wzięte pod ochronę ścisłą lub też użytkowane w sposób zapewniający ich trwałość. Trzeba jednak uświadomić sobie, że niemal połowa lasów bieszczadzkich rośnie na gruntach, które przez kilka wieków były użytkowane rolniczo. Kilka dekad temu zostały te grunty zalesione gatunkami przedplonowymi, jak sosna, świerk, modrzew lub też samorzutnie porosły je gatunki lekkonasienne: brzoza, iwa, osika, olsza szara. Stąd właśnie w Bieszczadach trwa wielka praca nad przywróceniem lasom porolnym składu gatunkowego zgodnego z górskim siedliskiem. 

Na pewno zmiany klimatyczne skutkują ekspansją buków i ustępowaniem gatunków iglastych. Nawet jodła mająca palowy system korzeniowy zapewniający jej dobry dostęp do głębszych poziomów wody ma obecnie spore problemy. Zagrożeniem związanym z warunkami klimatycznymi będzie ustępowanie jodły z górskich lasów, zwłaszcza tych starych drzewostanów, które są trapione przez jemiołę. Anomalia klimatyczne sprawiają, że ten niegdysiejszy sympatyczny półpasożyt stał się prawdziwym zabójcą starych jodeł. Ten problem dotyczy już tysięcy hektarów lasów na Pogórzu, ale coraz mocniej widoczny jest również w naszych górach.  

Jak zmienia się dynamika procesów naturalnych w lasach, takich jak zamieranie drzewostanów, rozwój nowych gatunków czy zmiany w runie leśnym, w odpowiedzi na coraz cieplejsze zimy i dłuższe okresy suszy?

Te zmiany nie są jeszcze tak duże, by były zauważalne dla każdego. Natomiast ich symptomy już tak. Takim zauważalnym skutkiem jest choćby ustępowanie knieci błotnej, czyli popularnego kaczeńca, bo coraz mniej mokradeł i wiosennych zalewisk, które zapewniały mu idealne warunki rozwoju. To również efekt ludzkiej działalności zmierzającej do osuszania zamieszkałych okolic. 

Czy obserwuje pan zmiany w populacjach zwierząt leśnych, zwłaszcza tych silnie zależnych od określonych typów lasu, które mogą być wynikiem ocieplenia klimatu?

Widać wędrówkę gatunków. Coraz częściej obserwujemy u nas szakala złocistego, trwałym elementem stały się jenoty, bywa że w lasach pojawi się szop pracz. Suche okresy sprzyjają rozwojowi owadów, w tym gatunków szkodzących lasom. 

Bardzo mocne zmiany dotyczą ptactwa, coraz częściej słyszymy o zimujących bocianach czy żurawiach, a więc ptakach, które niegdyś znikały z naszych terenów na pół roku. Co ciekawe, populacja żurawi wyraźnie rośnie, co widać choćby na przelotach, choć skutkiem suszy zmniejsza się obszar ich naturalnych miejsc rozrodu.  

Ciepłe zimy zmieniają życie drapieżników. Wilkom dużo łatwiej było polować na jelenie brodzące po brzuchy w wysokim śniegu. Stąd pewnie szukają zdobyczy w obrębie ludzkiej zabudowy.  Nikt też chyba nie wierzy już słowom piosenki, że „stary niedźwiedź mocno śpi”, bo w ciepłe zimy wcale zasypiać nie musi. Co ciekawe, często zauważa się niedźwiedzice wodzące po trzy młode. Kiedyś standardem było jedno maleństwo, rzadkością były bliźniaki.  

Jakie działania adaptacyjne podejmują obecnie leśnicy w Bieszczadach, aby dostosować ekosystemy leśne do zmieniających się warunków klimatycznych?

Leśnicy już od dłuższego czasu reagują na te zmiany. Takim mocnym przykładem jest program tzw.  małej retencji w Lasach Państwowych. Jego efektem są setki tysięcy metrów sześciennych wody zmagazynowanej w zbudowanych w tym celu zbiornikach. To również obiekty powodujące spowolnienie spływu powierzchniowego.  Prócz wymiaru retencyjnego ma to również znaczenie dla ochrony różnorodności biologicznej zapewniając wodopoje dla zwierzyny czy miejsca rozmnażania płazów. 

Bieszczady. Fot. Sylwia Bartyzel / unsplah.com

Jeśli chodzi o same drzewostany to od lat preferujemy te wielogatunkowe, jako odporniejsze, coraz mniej mamy monokultur. Zmiany zasobności siedlisk nakazują preferowanie gatunków liściastych i to robimy, korzystając ze wskazówek naukowców. Trzeba też nadmienić, że w lasach hodujemy wyłącznie drzewa rodzimych gatunków, dużą wagę przywiązujemy też do promowania rodzimych gatunków krzewów mających ogromne znaczenie dla trwania różnorodności biologicznej. Warto żebyśmy w otoczeniu naszych domów również sadzili kaliny, głogi czy tarniny, dające pożytek pszczołom i ptakom, czego nie zapewnią nam tuje czy cyprysiki.

Kolejne ekosystemy leśne Karpat o wysokim stopniu naturalności mają szansę na uzyskanie prawnej ochrony. Projektowane są rezerwaty „Piotruś” (*) i „Stanków Łaz” (**). Co warto, by wiedział o nich wielbiciel przyrody? 

To dopiero kilka dni temu zgłoszone społeczne propozycje, nie znam szczegółowych projektów takich rezerwatów. Natomiast sam szczyt Piotrusia to dawne polany wypasowe, obecnie zarastające. Moim zdaniem należałoby je w jakiejś części przywrócić, po pierwsze dla lepszych widoków na Tatry i Bieszczady, po drugie jako tereny żerowiskowe dla zwierzyny leśnej i ptactwa. Bardzo ciekawa jest grzęda skalna na grzbiecie góry, po której prowadzi szlak turystyczny. To właśnie od skał -„petros” – pochodzi zdrobniała nazwa szczytu. Z kolei drzewostan porastający stoki osuwiskowe i dawne kamieniołomy, od lat pozostawiony bez użytkowania, zachował bardzo ciekawy charakter. Ta góra ma też swoje historie związane ze św. Janem z Dukli. Na zachodnim stoku góry znajduje się bowiem źródło nazywane „Święta Woda”. Mieszkańcy Jaślisk i okolicznych wsi uważają, że to właśnie tu św. Jan szukał sobie miejsca na pustelnię. Od lat na potężnym jaworze, wyrastającym niemal nad samym źródłem, wisiała niewielka nadrzewna kapliczka. W 2005 roku leśnicy wznieśli  nad kamienną cembrowiną źródła metalowy krzyż i drewnianą kaplicę. Na Piotrusiu są też jaskinie szczelinowe i po osuwiskowe jeziorka. Spora część przy szczytowych partii lasów od lat wyłączona jest z użytkowania. 

Z kolei uroczysko „Stanków Łaz” to prócz przyrodniczych walorów, również ciekawe historie związane z kapliczką Matki Boskiej Leśnej, cmentarzem z I wojny światowej, klasztorem s.s. Nazaretanek i schroniskiem PTTK w otoczeniu. 

Dlaczego w ogóle tak ważne jest, by powstawały rezerwaty przyrody? Realnie chronią naturę? 

Bardzo realnie, choć nie oznacza to, że w formie ścisłej chronią najbardziej skutecznie. W wielu rezerwatach dla trwałości przedmiotu ochrony wykonuje się sporo koniecznych prac.  Najważniejsze jednak przy tworzeniu rezerwatu jest rozeznanie, czy wyłączenie tego obszaru z ludzkiej działalności na pewno pozwoli zachować przedmiot ochrony. Są przypadki, że dzieje się wręcz przeciwnie.

Od prawie pół wieku jest pan w zawodzie. Jest lepiej czy gorzej z naturą? 

Z naturą jest całkiem nieźle, bo ona sobie radzi doskonale bez naszego udziału. Zauważam natomiast ogromną zmianę w jej postrzeganiu przez ludzi. Pamiętam czasy, gdy wykorzystanie dóbr naturalnych, w tym drewna, nie budziło żadnych emocji społecznych. Ludzie po prostu żyli w naturze i z naturą na co dzień, wykorzystując jej dobra dość ekstensywnie. 

Dziś przeobrażamy środowisko bardzo mocno, mimo wielkich rygorów prawnych w tym względzie. Wystarczy wskazać na potężne inwestycje liniowe, na setki hektarów lasów wycinanych pod autostrady i drogi szybkiego ruchu, pod budowę osiedli. 

Zmieniło się w ostatnich dekadach postrzeganie przyrody; dziś mamy często do czynienia z nadwrażliwością w tym względzie. Ścięcie drzewa dla wielu jest „tragedią i zbrodnią na ciele matki natury”, natomiast zabójstwo człowieka często w prasie nazywane jest jedynie „dramatem”. 

Ale trzeba też zwrócić uwagę na fakt, że z ochrony przyrody, czy też z mówienia o niej, żyje dziś bardzo wiele osób. To nie tylko aktywiści różnych organizacji społecznych i fundacji. Jest przecież także cała rozbudowana struktura państwowych instytucji zajmujących się ochroną przyrody, krajobrazu i środowiska życia człowieka. Nie potrafię powiedzieć, czy przekłada się to realnie na podejście szerokiego ogółu do przyrody i na jej stan rzeczywisty. Na pewno jednak na korzyść zmieniło się postrzeganie naturalnego środowiska jako niezbędnego nam do życia, a zatem koniecznego także do ochrony w naszym ludzkim interesie.   

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

dziewiętnaście + 18 =