Jeszcze kilkadziesiąt lat temu pospolity motyl (niestrzęp głogowiec ) był masowo tępiony jako szkodnik sadów. Dziś jego widok to rzadkość, a specjaliści z Karkonoskiego Parku Narodowego robią wszystko, by przywrócić mu miejsce w naturalnym ekosystemie. O tym, jak zamiast oprysków stosuje się dziś metody rodem z filmów przyrodniczych – „czipuje” motyle, śledzi ich wędrówki i odbudowuje populacje zagrożonych gatunków – rozmawiamy z Dariuszem Kusiem z Działu Ochrony Przyrody KPN.

 

 

 

Katarzyna Kamyczek: Motyl Niestrzęp głogowiec był kiedyś traktowany jako szkodnik i masowo zwalczany. Jak to się stało, że doszło do tak drastycznego spadku jego populacji?

Dariusz Kuś: Motyle te były niegdyś zwalczane jako szkodniki śliw, jabłoni, moreli i innych drzew oraz krzewów owocowych. Stosowano przeciwko nim tak skuteczne środki chemiczne, że dziś są uznawane za rzadkie — tylko lokalnie można spotkać większe ich skupiska. Na szczęście ich populacja powoli się odbudowuje.

Tak naprawdę niestrzęp głogowiec jest po prostu jednym z elementów przyrody, która nas otacza. Nie zawsze w pełni rozumiemy powiązania między poszczególnymi organizmami, a przecież wszystko jest ze sobą powiązane.

W tym przypadku gatunek miał po prostu pecha — znalazł się na kursie kolizyjnym z człowiekiem i padł ofiarą chemicznego zwalczania. Patrząc jednak na to, co dzieje się w ostatnich latach, jestem pełen optymizmu. Coraz częściej go spotykamy, prowadzony jest monitoring, a świadomość ekologiczna rośnie. Wiemy już lepiej, jak obecność takich gatunków wpływa również na nas samych — i że wszystko w przyrodzie jest ze sobą połączone.

To, co my robimy z przyrodą i z tym, co nas otacza – wpływa przede wszystkim na nas.

Niestrzęp głogowiec | fot. Piotr Słowiński

Oczywiście! Często słyszę absurdalny zarzut, że ochrona przyrody to stawianie różnych „żyjątek” ponad człowieka. Tymczasem wielu osobom trudno dojść do prostej konkluzji, że to wcale nie jest ideologia. To są realne działania, których głównym beneficjentem jest właśnie człowiek. Dzięki nim mamy czystą wodę, piękne krajobrazy, czyste powietrze i zdrowe jedzenie. Ludzie zaczynają to dostrzegać – że to, jak działamy na przestrzeń i zasoby przyrodnicze, przekłada się bezpośrednio na nasze życie. Jeżeli używamy dużej ilości środków chemicznych, to odbija się to na naszym zdrowiu. Właśnie stąd bierze się cała gama problemów i chorób cywilizacyjnych – one nie pojawiają się znikąd.

Czy zagrożone gatunki same z siebie są w stanie odbudować swoją populację?

Są takie gatunki, które – gdy ustanie negatywne oddziaływanie – potrafią stosunkowo szybko wrócić do swoich pierwotnych zasięgów. Kluczowe są jednak siedliska, dostęp do bazy żerowej i schronień. Jeśli negatywny czynnik, jakim były na przykład opryski, przestaje działać, to gatunek ma szansę na odbudowę.

To nie jest tak, że wszystkie osobniki wyginęły – absolutnie nie. Takich działań nie prowadzono przecież na ogromnych obszarach, więc lokalnie zawsze gdzieś miały szansę się ukryć. Mówimy tu o tzw. metapopulacjach, czyli występowaniu wyspowym. Na jednej „wyspie” może działać czynnik negatywny, który doprowadza do lokalnego wyginięcia, ale na innej – gdzie warunki są sprzyjające – gatunek przetrwa. I wtedy w kolejnym sezonie może zasiedlić na nowo teren, który wcześniej był objęty presją, np. chemiczną.

A jakie jeszcze były gatunki kiedyś powszechne, a dzisiaj są zagrożone?

Paź królowej | fot. Evelien Van Den Brink | unsplash.com

Paź królowej — pamiętam z dzieciństwa, że był to gatunek powszechny. Dziś niestety jest już dosyć rzadki, a jego zasięg wyraźnie się zmniejszył. Jeśli chcemy uratować taki gatunek, trzeba dobrze przemyśleć, co konkretnie chcemy zrobić. Podstawą jest ochrona siedlisk — to absolutnie kluczowy element. Trzeba też mieć dobre rozeznanie w biologii danego gatunku, czyli w jego wymaganiach i sposobie funkcjonowania.

Rezerwat zrobić?

No, niekoniecznie. Wiele skutecznych działań wykracza poza obszary chronione. Czasami tworzy się tzw. stanowiska zastępcze – nawet w miejscach przekształconych, jak np. kamieniołomy, jeśli odpowiednio zmodyfikuje się tam szatę roślinną i wprowadzi gatunki, które dobrze się tam odnajdują.

Dobrym przykładem jest kamieniołom Štamberk w Czechach, gdzie w latach 90. wypuszczono niepylaki. Mimo że kamieniołom nadal jest użytkowany, populacja motyli funkcjonuje tam do dziś, co pokazuje, że przy dobrej ekspozycji i odpowiednim zarządzaniu można osiągnąć sukces.

Pierwsze działania oczywiście ukierunkowane są na siedliska?

Tak, ale nie tylko. Trzeba też przyjrzeć się kondycji samego gatunku – na przykład zajrzeć w geny. To właśnie robimy w ramach projektu ochrony niepylaka apollo: analizujemy materiał genetyczny, żeby zrozumieć pewne procesy, które mogą mieć znaczenie dla przetrwania populacji.

Kolejna kwestia to rośliny żywicielskie i nektarodajne — takie, które umożliwiają migrację i rozwój kolejnych stadiów, jak np. gąsienice czy dorosłe motyle. One są kluczowe, jeśli chcemy, by gatunek mógł zwiększyć swój zasięg i znaleźć nowe, odpowiednie lokalizacje.

Całość to złożony plan działań, który nie kończy się na jednorazowej interwencji. W trakcie realizacji monitorujemy jego skuteczność, analizujemy różne parametry i – jeśli coś nie działa – modyfikujemy działania w kolejnym roku. To proces ciągły, wymagający elastycznego podejścia.

A tak sobie wyobrażam — czy można po prostu wziąć takiego motyla i przenieść go w odpowiednie środowisko, a potem wypuścić?

To nie jest takie proste. Wydawałoby się, że wystarczy wypuścić motyle w odpowiednim miejscu i wszystko „zaskoczy”, ale w rzeczywistości rzadko tak się dzieje.

U nas strategia jest przemyślana — hodowlę niepylaka apollo prowadzimy od 2000 roku, a od 2017 roku mamy możliwość hodowania go w Jagniątkowie. Staraliśmy się najpierw osiągnąć odpowiednią liczbę osobników — taką, by móc część wypuszczać w teren, a jednocześnie zostawić „żelazny zapas” do dalszej hodowli.

Dziś wypuszczamy niepylaki w 12 lokalizacjach, m.in. na Kamieniu i Chojniku, choć miejsc z potencjalnie dobrymi warunkami zidentyfikowaliśmy ponad 200. To jednak nie znaczy, że każde miejsce „zadziała”. Na przykład przez dwa ostatnie lata przestaliśmy wypuszczać motyle w Kruczym Kamieniu – i mimo to dwie generacje przeszły tam naturalnie, bez naszego wsparcia.

Teraz sytuacja wygląda bardzo dobrze. Rozpoczęliśmy monitoring — prowadzą go także nasi wolontariusze — i wygląda na to, że w tym roku wyniki będą jeszcze lepsze niż w poprzednim.

Monitoring, czyli liczenie motyli?

Są różne metody. Stosujemy m.in. metodę transektową, czyli przechodzimy określonymi trasami i liczymy napotkane motyle. Ale w naszych warunkach lepiej sprawdza się metoda odławiania, znakowania i wypuszczania…

Znakowania motyli??

Tak. Niepylak to gatunek, który można znakować, bo – jak sama nazwa mówi – nie „pyli się”, czyli nie traci łatwo łusek z skrzydeł. Ma ich po prostu mało, więc można bezpiecznie zaznaczyć go odpowiednim markerem.

Później przez około miesiąc obserwujemy, gdzie taki osobnik się przemieszcza, jak długo żyje itd. Dzięki temu, oprócz informacji indywidualnych, możemy oszacować całościową liczebność populacji.

Niestrzęp głogowiec | fot. Piotr Słowiński

Przemieszczają się daleko? 

Zależy od gatunku. Niepylak apollo to przykład motyla, który potrafi migrować na bardzo duże odległości. To gatunek zimnego stepu – odporny zarówno na wysokie, jak i niskie temperatury. Po zlodowaceniu szybko skolonizował Europę, bo było dużo odpowiednich siedlisk.

Później jednak, gdy krajobraz zmienił się w bardziej leśny, pojawiły się bariery, które utrudniły jego przemieszczanie. Dla niepylaka to był moment, w którym jego zasięgi znacząco się ograniczyły.

A monitoring metodą znakowania?

To jedna z naszych metod. Ale nie możemy być wszędzie w tym samym czasie — sezon lotów trwa około miesiąca. Dlatego mamy też drugi moduł w ramach tzw. Citizen Science.

Działają dwie aplikacje dostępne na stronie https://parnassius-apollo.life/pl/followapollo-z-nauka-obywatelska-ang-citizen-science, które pozwalają każdemu zainteresowanemu zgłosić obserwację – wystarczy zrobić zdjęcie motyla telefonem i przesłać je przez naszą stronę razem z lokalizacją.

To daje nam ogromnie cenne dane o rozmieszczeniu gatunku. Współpracujemy z lokalnymi mieszkańcami i pasjonatami, bo niektóre obserwacje są zupełnie przypadkowe, ale bardzo wartościowe.

Zmiany klimatyczne – np. upały, łagodne zimy – wpływają na owady?

Na przykładzie niepylaka widzimy wyraźnie, jak bardzo jest on wrażliwy na temperaturę, ale jednocześnie plastyczny. W tym roku rozwój motyli był opóźniony o ok. 10 dni w stosunku do zeszłego roku, bo maj był wyjątkowo chłodny.

Pamiętam, jak w pierwszym roku, kiedy otrzymaliśmy materiał hodowlany od Jurka Budzika z Sycowa, różnica w rozwoju między jego lokalizacją a naszą wynosiła ponad miesiąc.

Z naszej perspektywy, w parku narodowym, widzimy też, że zmiany klimatu przesuwają granice siedlisk – formacje leśne wchodzą na coraz wyższe partie gór.

I choć te zmiany może nie będą odczuwalne za naszego życia, to w perspektywie 100–200 lat mogą być bardzo wyraźne. Może się okazać, że np. pod Śnieżką niektórych siedlisk po prostu już nie będzie.

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

3 × 4 =