Dla wielu ludzi żółw to po prostu „fajny gad” – coś pomiędzy kotem a rybką. Nie hałasuje, nie brudzi, można go wziąć na spacer. Ale Fundacja Zła Podłoga Pomoc Żółwiom Lądowym, widzi coś zupełnie innego: setki zwierząt z bolesnością stawów, niewydolnością nerek, uszkodzoną wątrobą. Żółwie, które po latach „domowego życia” są wrakami – nie z powodu złej woli opiekunów, ale przez ich niewiedzę. Ten wywiad to nie tylko opowieść o zwierzętach. To wezwanie do zatrzymania się i zadania sobie trudnego pytania: czy naprawdę wiemy, co robimy, kiedy bierzemy do domu stworzenie z innego świata? Opowiada Roger Rehmus.
Katarzyna Kamyczek: Ludzie często trzymają żółwie w domu – w kuchni, pod stołem albo w ciasnym akwarium.
Roger Rehmus: To oczywiście jest błąd. Niestety w Polsce dostępne w sklepach zoologicznych żółwie lądowe to najczęściej gatunki pochodzące z rejonu Morza Śródziemnego. To klimat, który charakteryzuje się gorącymi dniami i chłodnymi nocami. Temperatura pokojowa, do której jesteśmy przyzwyczajeni w domach, występuje tam naturalnie tylko przez krótki okres – może dwa, trzy miesiące w roku.
Przez resztę roku takie żółwie powinny mieć zapewnione warunki zbliżone do naturalnych, czyli w zależności od miesiąca, nawet do 5 stopni C. Tego typu temperatur nie da się utrzymać w mieszkaniu, szczególnie na poziomie podłogi – i właśnie stąd wzięła się nazwa naszej Fundacji.
Trzeba sobie jasno powiedzieć: to nie są zwierzęta domowe. W warunkach typowego mieszkania nie da się zapewnić im odpowiednich warunków bez ryzyka dla ich zdrowia, choćby z uwagi na wymagania temperaturowe.
To przerażające, jak często zapominamy, że niektóre gatunki po prostu nie nadają się do naszych mieszkań.
Dobrym przykładem jest roślina, oliwka europejska – rzadko spotykana na parapetach, bo większość roku jest jej u nas po prostu za ciepło. Oliwka, podobnie jak żółw grecki, pochodzi z rejonu Morza Śródziemnego i potrzebuje sezonowego spadku temperatur, aby funkcjonować prawidłowo.
Tymczasem w naszych domach królują rośliny z klimatów tropikalnych – monstera, skrzydłokwiat, różne obrazkowate – bo dobrze znoszą stałe 20°C przez cały rok. Żółwie śródziemnomorskie to zupełnie inna historia – nie są przystosowane do warunków domowych i cierpią, jeśli próbujemy je traktować jak „typowe” zwierzęta domowe.
Wróćmy do nazwy: Fundacja Zła Podłoga Pomoc Żółwiom Lądowym – wiele mówi.
Nie jest przypadkowa. W Polsce żółw lądowy bywa traktowany jak domowe zwierzę egzotyczne – coś pomiędzy psem a kotem, tylko „bardziej oryginalne”. Często pozwala mu się swobodnie chodzić po całym mieszkaniu, luzem, bez specjalnych warunków.
„Zła podłoga” to nasz symbol, bo – naszym zdaniem – naprawdę niewiele rzeczy można zrobić, żeby tak bardzo zaszkodzić żółwiowi, jak pozwalać mu żyć na domowej podłodze. Czasem pół żartem mówimy, że chyba tylko rzucanie tym zwierzęciem byłoby gorsze. Bo podłoga to dla żółwia miejsce skrajnie nieodpowiednie praktycznie pod każdym względem. Po pierwsze – temperatura. W mieszkaniach przez cały rok utrzymuje się stała temperatura, zwykle nie spadająca poniżej 18–20°C, również w nocy.
Po drugie – nawierzchnia. Podłoga to twarde, śliskie, zimne podłoże, które nie zapewnia odpowiedniego wsparcia dla stawów, zwłaszcza u większych osobników. Wystarczy kilka miesięcy chodzenia po takiej powierzchni, żeby pojawiły się pierwsze objawy bólu stawów. To nie są przejściowe dolegliwości – często ten ból zostanie z żółwiem na całe życie.
Co więcej, osoby trzymające żółwie na podłodze zazwyczaj nie mają wiedzy o ich potrzebach. To bardzo często idzie w parze z niewłaściwą dietą – opartą na warzywach i owocach, które dla większości gatunków żółwi są po prostu szkodliwe. I wtedy mamy tak zwane „kombo” – czyli sytuację, w której żółw nie tylko cierpi z powodu uszkodzeń układu ruchu, ale też ma poważnie zniszczone narządy wewnętrzne, zwłaszcza wątrobę i nerki.
Efekt? Po zaledwie kilku miesiącach życia na podłodze, przy złej diecie, mamy zwierzę, które funkcjonuje w stanie ciągłego, rozległego bólu.
Co może zrobić ktoś, kto wcześniej nie miał świadomości, a teraz czyta tę rozmowę?
Przede wszystkim musi sobie uświadomić, że żółw lądowy nie jest zwierzęciem domowym, ale też nie można go z dnia na dzień przestawić na właściwe warunki. Nawet jeśli wiemy już, że potrzebuje wybiegu zewnętrznego i odpowiednich warunków temperaturowych, to nie oznacza, że możemy od razu go tam umieścić.
Pierwszy krok to wizyta u lekarza weterynarii – ale koniecznie u specjalisty od gadów, nie u zwykłego lekarza. Niezbędne jest przeprowadzenie badań krwi, które pokażą, w jakim stanie są nerki i wątroba. Dopiero na tej podstawie można ocenić, co dalej.
Czy żółwie potrzebują ruchu?
Zdecydowanie tak. Żółwica ważąca 2 kg wyraźnie się męczy, gdy ma do dyspozycji tylko 4 m². Jest niespokojna, chodzi w kółko, hałasuje, próbuje się wydostać. Ale wystarczy powiększyć przestrzeń do 8 m², by zaczęła się wyciszać – przestaje chodzić wzdłuż ogrodzenia i zaczyna funkcjonować w sposób naturalny, spokojny, zajmując się sobą.
Na szczęście, gdy ludzie dowiadują się, że trzymanie żółwia na podłodze jest dla niego szkodliwe, rzadko chcą się go pozbyć. Zazwyczaj zaczynają od wprowadzenia zmian – przenoszą zwierzę do odpowiednio przygotowanego terrarium z dobrą lampą UVB, uzupełniają niedobory witaminy D, stosują właściwe podłoże. Zaczynają też regularne wizyty u specjalisty, bo warto pamiętać, że często mamy do czynienia ze zwierzęciem już chorym. Z niewydolnymi nerkami, uszkodzoną wątrobą – i takiego żółwia nie można po prostu wystawić na zewnątrz.
Leczenie może potrwać kilka miesięcy. Dopiero gdy wyniki badań się poprawią, lekarz może zalecić stopniowe przyzwyczajanie żółwia do warunków zewnętrznych – czyli do wybiegu. Nie można też traktować tego jak prostego przejścia: „trzymałem go lata na podłodze, teraz wiem, że to błąd, więc wystawię go na balkon”. Takie podejście może przynieść więcej szkody niż pożytku.
Co dalej? Szukanie odpowiedniego domu?
Wielu opiekunów, po zdobyciu tej wiedzy, rzeczywiście podejmuje decyzję o oddaniu żółwia w lepsze ręce. Bo większość żółwi lądowych nie powinien przebywać w bloku – zwłaszcza gatunki śródziemnomorskie, które wymagają dużych przestrzeni, sezonowych zmian temperatury i kontaktu ze słońcem.
Są gatunki, które mogą funkcjonować w temperaturze pokojowej przez krótki czas np. niezimujące żółwie afrykańskie, ale to zupełnie inne zwierzęta. Wymagają ogromnych zimowych pomieszczeń, rosną do nawet 100 kg. Uprzedzam pytanie. Nie musimy się martwić, że oddając żółwie w lepsze warunki, będą cierpiały psychicznie. One raczej nie przywiązują się do swoich opiekunów. Dla nich ważne są warunki w jakich bytują i możliwość zaspokojenia naturalnych potrzeb.
Czy prawo w Polsce to jakoś reguluje?
Niestety – nie. W polskim prawie brakuje przepisów jasno różnicujących potrzeby gatunkowe żółwi. Traktuje się je zbiorczo, jak „zwierzęta domowe”, co jest ogromnym błędem. A przecież żółw to nie udomowione zwierzę, którego biologia przez miliony lat była kształtowana przez naturalne rytmy – zimne noce, ciepłe dni.
Brak nocnych spadków temperatur zaburza jego metabolizm, prowadząc do poważnych problemów zdrowotnych. I choć nasze prawo tego nie uwzględnia, są kraje – na przykład w Norwegii istnieją konkretne regulacje. Przykładowo: aby móc trzymać żółwia, trzeba zapewnić mu minimum 4 m² powierzchni. I to jest coś, co naprawdę robi różnicę.
Dlaczego żółwie tak Pana fascynują?
Wszystko zaczęło się w dzieciństwie, kiedy dostałem małego żółwia. Niestety, bardzo szybko go zamęczyliśmy – nie ze złej woli, ale z niewiedzy. Kierowaliśmy się wtedy popularnymi książkami, dostępnymi zresztą do dziś. To były publikacje pełne fatalnych porad: że żółwiom wystarczą owoce i warzywa, że zimowanie nie jest potrzebne, że mogą żyć w mieszkaniu.
W efekcie nasza znajomość z tym żółwiem trwała bardzo krótko – zakończyła się po kilku latach, które, niestety, upłynęły dla niego w cierpieniu. Mimo leczenia przez specjalistę, nie udało się go uratować. Ten sam lekarz, zresztą, do dziś jest naszym przyjacielem i razem ocaliliśmy wiele innych żółwi – właśnie takich, które miały pecha trafić na te same książki. Ich autorzy nigdy nie wycofali ani słowa, a publikacje wciąż zbierają swoje żniwo.
Mówił Pan, że w Polsce praktycznie nie ma zdrowych żółwi lądowych.
Tak. Gdy otworzyliśmy Fundację, szybko okazało się, że problem jest znacznie większy, niż zakładaliśmy. Spodziewaliśmy się dużego zainteresowania, ale nie sądziliśmy, że będziemy odbierać nawet 50 telefonów tygodniowo dotyczących wyłącznie przyjęcia nowego żółwia.
To efekt zaniedbań sprzed lat. W latach 80. i 90. sprowadzano do Polski ogromne ilości małych żółwi lądowych – najczęściej oliwkowych żółwi stepowych – głównie przez rosyjskich handlarzy. Te żółwie trafiały masowo do domów i do dziś, często po 30 latach, wciąż żyją na podłogach mieszkań, nadal w złych warunkach, nadal cierpią.
Pamiętam samicę żółwia z lat 90., z którą chodziłem na spacery jako dziecko – należała do kolegi z podstawówki. Ten żółw żyje do dziś. Przez te wszystkie lata wydarzyło się w naszym życiu bardzo wiele – zmienialiśmy szkoły, dorastaliśmy, podejmowaliśmy decyzje, zakładaliśmy rodziny. A ona przez cały ten czas siedziała w tej samej kuchni, na tej samej podłodze. Dziś ma uszkodzone stawy i odczuwa ból właściwie bez przerwy.
To, co mnie porusza najbardziej, to spojrzenie żółwia – pełne spokoju, cierpliwości, jakiejś cichej mądrości. W ich oczach naprawdę widać czas, doświadczenie.
Mają stare dusze.
To zwierzęta, które żyją dłużej niż ludzie. Miałem kiedyś w rękach żółwia starszego od mojej babci. I on patrzył na mnie z takim spokojem, jakby mówił: „dziecko, ja już to wszystko widziałem”. To jest właśnie ta niezwykła cecha żółwi – mogę być dorosłym człowiekiem, a i tak dla nich jestem kimś młodym, niedoświadczonym.
A te biedne żółwie, które od 30 lat żyją w kuchniach – czy one w jakiś sposób się przystosowują?
To prawda – żółwie to zwierzęta niezłomne. Istnieją na tej planecie od milionów lat, przetrwały globalne katastrofy, zmiany klimatyczne, wymieranie gatunków. Ale to wcale nie znaczy, że przystosowały się do życia na panelach pod kuchennym stołem.
Rzecz w tym, że one cierpią po cichu. W wieku 40 lat – a to dla żółwia wiek młody – są już często zwierzętami schorowanymi i wyniszczonymi. Jeśli umiera żółw w wieku 40 lat, to tak jakby u człowieka umarł ktoś w sile wieku – mówimy wtedy „szkoda, taki młody”.
Tymczasem wielu opiekunów powie: „przecież żył 30 lat, to chyba nie miał źle?”. Ale dla żółwia 30 lat to naprawdę niewiele. To nie jest wiek, który świadczy o dobrych warunkach – to często tylko dowód na to, że zwierzę zdołało przetrwać, mimo cierpienia.