Pamiętacie Państwo katastrofę ekologiczną na Odrze? Miałem nadzieję – choć słowo „nadzieja” w tym przypadku może źle zabrzmieć – że będzie ona „narodowym otrzeźwieniem” w sprawach ekologii i przyczyni się do radykalnej zmiany zarządzania środowiskiem. Jednak im dalej od początków tej sprawy, tym gorzej.
Pierwszy szok i lekka panika wśród ówcześnie rządzących szybko minęły i sążniste zapowiedzi ukarania sprawców („dorwiemy ich”) pozostały zwietrzałym echem. Temat przestał być w pierwszych stronach mediów raptem parę tygodni po katastrofie. Kto dziś o tym pamięta?
Politycy początkowo masowo zaczęli mówić o ekologii i o potrzebie szybkiego oczyszczania i zarybiania Odry, bo się wystraszyli, że ich własne elektoraty się nieźle wkurzyły – o, to i może drugi pozytyw tego dramatu. Zresztą politycy zawsze o czymś zapewniają, gdy boją się, że ich elektoraty się wkurzą.
Pojawiły się zapowiedzi powołania sejmowej „komisji ds. Odry”, ówczesny prokurator generalny powołał specjalny zespół śledczych ds. zanieczyszczenia Odry – wszyscy mówią o „intensywnych pracach”, „pogłębionych analizach”, zastosowaniu „nadzwyczajnych środków”, stworzeniu nowych aktów prawnych. Skończyło się jak zwykle… Słowa, słowa, słowa…
Potrzeba profesjonalnego przekazu
Tymczasem, w ochronie środowiska nie chodzi o działanie akcyjne, ale o systematyczną pracę i wieloletnią perspektywę, której nie mają politycy działający w czteroletnim tyglu kadencji parlamentarnej. Pomstuję na nich trochę, bo już wiele razy mieliśmy do czynienia z różnymi kryzysowymi sytuacjami w środowisku i zazwyczaj do medialnych popisów rwali się ci sami, którzy przy innych okazjach z takim samym zestawem nic nieznaczących ogólników mówili o reformie sądownictwa, sytuacji w rolnictwie, kryzysie w Puszczy Białowieskiej, wojnie na Ukrainie, wolności słowa i tym podobnych. Specjaliści od wszystkiego, a w sumie od niczego.
Winni tego są poniekąd sami dziennikarze, którzy wolą zaprosić politycznych wyjadaczy, którzy zapewnią zestaw elektryzujących bojowych okrzyków pozwalających zwiększyć klikalność artykułów lub oglądalność programów telewizyjnych niż specjalistów od spraw ekologii.
Naukowcy, przyrodnicy, aktywiści, są jednak bardziej wymagającymi rozmówcami – wiedzą więcej, nie schodzą na łatwiznę ogólników i przypominają wszystkim – zaburzając spokojne sumienia mieszczan – że takie przypadki, jak te na Odrze, nie są w Polsce wyjątkiem, bo w obszarze ekologii dochodzi regularnie do katastrof z powodu skandalicznych, wieloletnich zaniedbań i złych decyzji. Wspomnę choćby o jednym, dla mnie bulwersującym, braku szybkich decyzji wokół porzuconych chemikaliów na terenie niezabezpieczonego składowiska „Zielona” na terenie byłych zakładów „Zachem” w Bydgoszczy, które realnie zagrażają Wiśle i jej dopływom, w skali o wiele większej niż na Odrze. Temat z mediów znam od 2017 r., a jest on znany od momentu zamknięcia zakładów w 2014 r. I co? I nic. Mamy czekać na nową tragedię tym razem po drugiej stronie Polski?
Czasami wystarczą proste rozwiązania
Tymczasem do radykalnej poprawy potrzeba czasami prostych rozwiązań.
Pierwszą sprawą jest przejrzenie i aktualizacja polskiego prawa ochrony środowiska pod kątem przeciwdziałania szkodom w środowisku z urealnieniem wysokości mandatów i kar — tak, by bolało to sprawców, ale tak naprawdę mocno. Polskie prawo ekologiczne, rzecz bardzo mocno generalizując, nie jest tak do końca złe, ale największy problem mamy z jego egzekwowaniem. Czas najwyższy więc odejść od uznawania szkód w środowisku jako „mało znaczących społecznie”, czy jak to się tam teraz nazywa, i bezwzględne to prawo egzekwować.
Drugą pilną potrzebą jest decyzja o zmianie organizacji inspekcji ochrony środowiska na rzecz scalenia jej w jedną silną jednostkę (dzisiaj osobno działają wojewódzkie inspektoraty ochrony środowiska i Główny IOŚ z oddziałami regionalnymi) i przekształcenie jej w policję ekologiczną, w której nie pracuje się od 8. do 16. od poniedziałku do piątku, ale całą dobę przez cały tydzień, uzbrojenie IOŚ i wyposażenie jej w narzędzia prawne do prowadzenia nalotów na szkodników środowiskowych (łącznie z wchodzeniem na posesje, kontrole transportów drogowych, magazynów itp.).
Silny system kontroli policyjnej z automatu spowoduje zmniejszenie liczby świadomych przypadków dewastacji środowiska. Coś, co dziś rozbestwia przestępców środowiskowych, to świadomość niskiej wykrywalności.
Trzecią pilną sprawą jest poprawa systemu pozwoleń wodno-prawnych (rodzaj zgody na wprowadzanie ścieków do wód, ziemi lub urządzeń kanalizacyjnych).
Przyczyną dramatu Odry temu było to – znów sprawę upraszczając – zasolenie, które wywołało (wzmocnione wysokimi temperaturami) dewastację rzeki, a które jest związane ze ściekami odprowadzanymi przez górnictwo. Zakłady górnicze są z kolei wyłączone z limitacji ilości odprowadzanych ścieków stosownym rozporządzeniem ministra właściwego ds. gospodarki wodnej. Krótko mówiąc, kopalnia pisze, że zastosowanie odpowiednich technologii dokładnego oczyszczania ścieków jest niemożliwe, że zrzuty ponad limit określony przez ministra „nie spowodują znaczących szkód w środowisku” i minister zgodę wydaje, a ścieki płyną szerokim strumieniem.
Takie uprzywilejowanie jednego sektora względem innych jest niedopuszczalne, a wyrażanie w taki sposób zgody na dewastację wody jest skandaliczne.
Nie upieram się, że powyższe metody wyeliminują całkowicie dewastację polskich rzek, czy ogólnie rzecz biorąc polskiego środowiska, ale znacząco poprawią jego jakość. I będą dobrym drogowskazem dla innych zmian.
Dramat Odry nie może się powtórzyć. Podobny dramat nie może się wydarzyć na żadnej innej polskiej rzece.