Krwawa kolonizacja kontynentów pozaeuropejskich w czasach jest nam znana z książek historii. Poprzez lekturę opowieści historyków, pamiętników kolonizatorów i piśmiennych przedstawicieli ludów tubylczych kształtujemy swoje wyobrażenie o tamtych czasach. Gorzej, gdy obraz współczesności w wielu krajach niepokojąco przypomina opisy z książek – uświadamiamy sobie wówczas, że kolonizacja to jak najbardziej aktualny problem świata. Może wygląda inaczej – nie jako starcie cywilizacji europejskiej z cywilizacjami tubylczymi – ale jest równie bezwzględna.
Gdy zamiast „Europy” podstawimy korporacje, a obok – bo nie zamiast – „ludów tubylczych” postawimy „biednych”, to mamy obraz kontynuacji kolonizacji biednych części Ameryk, biednego Południa, wojny „o złoża” – cokolwiek nam w tej chwili przychodzi na myśl. Efekt jest ten sam: krwawa eksterminacja jest nadal elementem współczesności. Tym bardziej, gdy dotyczy jednego z cenniejszych kruszców – srebra. A tytułowe Potosí z tego właśnie słynie.
Lektura Potosí. Góra, która zjada ludzi Andera Izagirre należy do bardzo trudnych, mimo że dotyczy odległej z polskiej perspektywy Boliwii. W niczym nie umniejsza to dramatu ludzi pokazywanych w książce. Podczas lektury dojmującą zaczyna być świadomość, że są na świecie kraje, leżące na uboczu Wielkich Spraw, gdzie dzieją się straszne sprawy, a my nie mamy żadnego wpływu na to, by tę sytuację zmienić, ani nie jesteśmy w stanie nikomu z nich pomóc – nawet wysyłając regularnie paczki żywnościowe lub opłacając wszelkiego rodzaju misje humanitarne. Każda tego rodzaju pomoc bywa skazana na porażkę i na zapomnienie, ze względu na korupcję własnych elit albo też korupcję w instytucjach międzynarodowych teoretycznie powołanych do pomocy najsłabszym.
Kiedyś był to „tylko” wyzysk miejscowych Indian, których wartość przeliczano na liczbę osób potrzebnych do obsługi narzędzi i maszyn (ładunek na czterech Indian, kołowrót na piętnastu Indian, orka siedmioma Indianami), dziś to wyzysk biednych, kobiet i dzieci. Nie sposób podać dokładnej liczby – wyjaśnia Molina – bo pracują potajemnie, bo liczba zatrudnionych rośnie i spada w zależności od cen kruszcu. Jasne jest natomiast to, że jeśli zaczynają pracować w weku dwunastu czy czternastu lat, to z pewnością nie dożyją trzydziestu pięciu…
Potosí to opowieść o eksterminacji ludzi i potwornej dewastacji środowiska naturalnego. W bardzo wielu miejscach Autor przytacza wyniki badań agencji środowiskowych i wypowiedzi samych górników wprost mówiących o tym, jak bardzo destrukcyjnie zatrute środowisko wpływa na zdrowie ludzi.
Rzeka opada, wymieszana z pianą i ziemią. Tu, niemal 4000 metrów nad poziomem morza, myślę o drodze, którą rzeka ma jeszcze przed sobą. O tym, jak trucizna i wspomnienie o truciźnie będą się rozmywać: rzeka Chaquimayo wpada do rzeki Pilcomayo, która wpada do rzeki Paragwaj, która wpada do rzeki Parana, która uchodzi do Río de la Plata, do Oceanu Atlantyckiego, tego samego oceanu, który rozbija się o plażę Zurriola w mojej dzielnicy, a tam nic już o sprawie nie wiemy ani wiedzieć nie chcemy.
Nie „uspokaja” świadomość „dalekiej Boliwii”, skoro i u nas, w Europie, ba, w Polsce mamy do czynienia z jawną dewastacją środowiska. I brakiem refleksji u rządzących.
Środki bezpieczeństwa? Zapomnij! Nowoczesne maszyny? Zapomnij. Bezpłatne leczenie? Zapomnij. Bezpieczeństwo kobiet i dzieci? Zapomnij. Tu wszystko jest podporządkowane zyskowi, który można by właściwie bez specjalnej przesady nazwać chciwością.
Niezwykle ważny w książce jest wątek kobiecy. Z wielu powodów – to one poświęcają swe życie między pracą w kopalni a zadbaniem o dom i dzieci; ale też one padają ofiarą gwałtów i przemocy ze strony górników; i to one, nawet gdy angażują się – wielokrotnie inicjują! – w protesty przeciwko złym warunkom pracy, nie są przez swoich facetów doceniane. Mówi jedna z bohaterek reportażu: Demokracja wiele zawdzięcza nam, kobietom z kopalni. Cały czas walczyłyśmy, strajkowałyśmy, nie odpuszczałyśmy. Ale dla społeczeństwa jesteśmy niewidzialne. No bo jesteśmy niewidzialne i dla samych górników. Nawet nasi towarzysze nie biorą nas pod uwagę. Jeszcze jedna pozostałość po „dawnej” kolonizacji?
Mimo zła rysowanego w srebrnych (!) kolorach to właśnie „wątek kobiecy” stanowi promień nadziei. Jest on jasny, gdy czyta się o dzielnych kobietach organizujących siły samoobrony na terenach kopalni przed maczystowką agresją czy uparcie dążących do uzyskania wykształcenia i wzbudzających pragnienie poprawy swojego świata.
Ta refleksja przychodzi co prawda na samym końcu i – mimo że przez przeszło 250 stron musimy brnąć przez opowieść o biedzie, gwałtach, niesprawiedliwości politycznej, ekonomicznej, wręcz wyzysku – daje jakąś taką niewypowiedzianą siłę.
Cały czas, podczas lektury tej pozycji, zastanawiałem się, czy jest sens wydawania takich książek i ich tłumaczenia? Kto powinien je przeczytać? Już w trakcie lektury piękno srebra na okładce zaczyna parzyć w ręce i wzbudzać poczucie wstydu. Czy o taki efekt chodzi? Dlaczego poczucie wstydu pojawia się u mnie, a nie w sumieniach (?) tych, którzy za to odpowiadają lub „tylko” na to przyzwalają? Po co czytać o tym w Polsce, skoro to tak daleko? A może właśnie i w Polsce – choć inaczej nazwane – mamy podobne problemy?
Ciągle wierzę w to, że przyjdzie taki czas, że duża część ludzkości się ocknie z tego błogiego snu i dojdzie do globalnej, dobrej zmiany. I nie chodzi o to – tak sobie mówię – by wyzbywać się srebra ze swojego otoczenia, ale by to srebro przynosiło korzyści i poprawę losy tym, którzy je dla nas wydobywają.
Autor: Ander Izagirre Tytuł: Potosí. Góra, która zjada ludzi Wydawnictwo: Filtry Rok wydania: 2021 (wydanie oryginalne 2017) Tłumaczenie: Jerzy Wołk-Łaniewski |