Polityka nauczyła nas tego, że można używać najgorszych przekleństw i obelg wobec „politycznych wrogów”. Na (prawie) nikim nie robi to już żadnego wrażenia i niewielu jest takich, którzy nawołują do stonowania emocji. Problem polega na tym, że podobny nawyk wykształciliśmy wobec wszystkich i wszystkiego, co nie jest „nasze” .

Stąd łatwo przychodzi nam osądzanie tych, którzy myślą inaczej niż „ja”. Obrażamy zwolenników / przeciwników ograniczeń covidowych, krytykujemy tych, którzy czytają nie te książki „co powinni”, bezceremonialnie ośmieszamy inaczej ubranych, inaczej wyglądających, inaczej mówiących lub tych, którzy myślą inaczej… Łatwo dajemy się napuszczać w zalewie złości na każdego innego niż „ja”.

Cytowanie tych obelg, podejrzewam, zajęłoby mnóstwo miejsca i stałoby się używką do kolejnej krytyki, i kolejnej, i kolejnej…

Gdyby tak spojrzeć na nasze społeczeństwo z pewnego oddalenia, można łatwo odkryć, że jesteśmy zbiorem podzielonych, skłóconych, wręcz nienawidzących się grupek i jednostek. Wszystkie te apele o jedność, o budowanie wspólnoty, jednoczenie się wokół jasnych celów są wyświechtaną teorią, wręcz ich karykaturą.

Zawsze tak jest i tak będzie, gdy będziemy mieli przed sobą „onych”, bliżej nieokreślonych przeciwników czy wrogów. Łatwo ich opluć i wygrażać na nich pięściami. Ale gdy za każdym przypadkiem „onych” – w jakiejkolwiek kłótni – postawimy kogoś konkretnego, to może się okazać, że wśród nich odnajdziemy jakiegoś bliskiego znajomego, kogoś, kogo po prostu lubimy. Wystarczy uważniej rozejrzeć się dookoła, a odnajdziemy w tych postawach zawsze coś, co będzie tłumaczyło takie a nie inne ich poglądy, nam obce. Może to być jakaś obawa, jakaś trauma z dzieciństwa, może jakieś złe doświadczenia i doznania.

I nie chodzi o to, by zmuszać tych naszych znajomych – już konkretnych ludzi z imienia i nazwiska, a nie bezimiennych „onych” – do zmiany poglądów, bo to często będzie niemożliwe, ale wsłuchać się w to, co mają do powiedzenia. I wtedy być może wysłuchamy historii smutnych i zatrważających, może pięknych, a na pewno poznamy punkt widzenia nieznany nam w jakimś zamkniętym gronie.

Indianie amerykańscy mówią, że po to, by móc kogoś poznać trzeba by parę dni pochodzić w jego / jej mokasynach – to przenośnia dla poglądu: chcesz mnie poznać, chcesz mnie oceniać, poznaj mój punkt widzenia i moją historię.

Wiem, co mówię: samemu w przeszłości zdarzało mi się krytykować niewłaściwe, moim zdaniem, poglądy; zdarzało mi się obśmiewać nawyki i postawy mi nieznane. Zdziwiłem się mocno, gdy zza ogólnych poglądów i opinii zaczęli się wyłaniać konkretni ludzie, których szanuję i bardzo lubię. I okazało się, że w kilku przypadkach ja zmieniłem poglądy, w kilku przypadkach przyjaciele zmienili poglądy, a wielu innych nikt z nas poglądów nie zmienił, ale podchodził do nich z większym zrozumieniem. Co finalnie nie zerwało więzów koleżeńskich.

Jedno ważne wyjaśnienie: to, co piszę powyżej nie jest zachętą do akceptowania poglądów ewidentnie skandalicznych, skrajnych, zagrażających naszemu bezpieczeństwu, nie, nie!

Wracam do relacji międzyludzkich co jakiś czas, bo to one kształtują lub degradują szanse związane z jakimkolwiek działaniem ekologicznym. Skłóceni ekolodzy potrafią szkodzić sobie nawzajem, angażują się w sprawy poboczne „udowodniające” drugiej stronie konfliktu, że to oni mają wyłączną rację. Łatwo tu kogoś wyzywać od oszołomów lub łatwo narzekać, że jest coś robione „nie tak”, „za wolno”, „za późno”. Dodatkowo, skłócone strony angażują w swoje konflikty innych, odciągając uwagę od istoty sprawy, którą powinni się zająć.

Brak dobrych relacji z innym człowiekiem często utrudnia wypracowanie dobrych relacji ze światem przyrody, gdy uwięzieni w nienawistnych nastrojach nie potrafimy „wybiec do przodu”, a skupiamy się na potęgowaniu złych emocji.

Nie chcę w tym momencie powoływać się na żaden fragment encykliki Laudato Si’, gdzie dużo jest o tym napisane, ani na żadną mądrą – co mam w zwyczaju – indiańską maksymę, bo uważam, że każdy z nas powinien czuć taką naturalną potrzebę: potrzebę wspólnoty, kręgu, w których możemy od czasu do czasu się spotkać bez podnoszenia spraw, które nas różnią.

Przeszło dwuletni czas covida, który skutecznie odseparował wielu z nas od siebie, powinien być swoistego rodzaju ostrzeżeniem: żadna, najznakomitsza technologia online takiej wspólnoty nie zbuduje / nie odbuduje. Owszem, jest niezwykle pomocna w kontaktach na odległość, ułatwia i przyspiesza załatwienie wielu istotnych spraw, ale nie tworzy atmosfery kręgu.

Każdej wiosny, przed każdymi świętami Wielkiej Nocy lubimy mówić o nowym początku, nowej nadziei, odrodzeniu życia. Niech ten czas będzie zatem czasem trwałej odbudowy więzi, wspólnot i kręgów. Dziś, jutro i każdego dnia.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!