O nadziei mówi się, że jest matką głupich lub też że umiera ostatnia. Ludzie mający się za racjonalnych twierdzą, że nadzieja to mrzonka i naiwność. Same złe rzeczy się mówi. Tymczasem nadzieja – nie tylko jako „ta ostatnia” – bywa niezwykle silną motywacją do robienia rzeczy mądrych i dobrych.

Przypomnijmy sobie, ile razy zabieramy się za coś licząc na poprawę sytuacji. Z nadzieją na lepsze warunki zmieniamy miejsce zamieszkania, z nadzieją na lepsze zdrowie rozpoczynamy dietę, każdy nowy rok witamy z nadzieją na lepsze dni, gdy zachorujemy mamy nadzieję na szybkie ozdrowienie, a i zmiana pracy często jest komentowana choćby z nadzieją na lepsze zarobki.

Słowami „mam nadzieję, że…” witamy nowy dzień, rozpoczynamy każdy nowy etap życia, poznajemy naszą miłość, oczekujemy na narodziny dzieci i inne nowe wyzwania. Z nadzieją robimy naprawdę bardzo dużo rzeczy.

Przecież cała ekologia to jedno duże działanie podejmowane z nadzieją na dobry efekt i poprawę. Wielu z nas angażuje się w obronę jednej i drugiej puszczy w Polsce z nadzieją na ostateczną wygraną, wielu z nas angażuje się na rzecz stworzenia nowych parków narodowych lub krajobrazowych z nadzieją, że się uda. Z nadzieją na poprawę jakości środowiska chronimy siedliska i gatunki w naszych miastach, podejmujemy działania na rzecz poprawy jakości wód lub powietrza. Z nadzieją, że nowe pokolenia zabiorą się z nową energią za sprawy Ziemi angażujemy się w edukację środowiskową i klimatyczną.

Z tego powodu – nadziei właśnie – nie rozumiem i nie akceptuję wszystkich tych katastroficznych głosów w rodzaju, że „Ziemia skończy się za 30 lat”. Mam nadzieję – nadzieję! – że wszyscy ci propagatorzy katastroficznego zakończenia życia na Ziemi nie mają po prostu racji. Prowadzą przy tym bardzo niebezpieczną grę: za trzydzieści lat o tych hasłach przypomną im ewidentni przeciwnicy tez o globalnych zmianach klimatycznych i powiedzą: a widzicie, nic się nie stało, okłamaliście nas! I w ten sposób „katastroficzni ekolodzy” sami „uzbroją” swoich przeciwników. I wtedy zaczną się problemy.

Nie jest tajemnicą, że notoryczne straszenie jest nieskuteczne. Nie pamiętam psychologicznej definicji, którą określa się wyparcie problemów i zobojętnienie na sprawy przyszłości, ale taki proces – straszenia i potęgowania skali zagrożeń – nie przynosi żadnych pozytywnych efektów.

Ale przede wszystkim – i to mój największy zarzut wobec takich postaw – nie wolno ludziom odbierać nadziei, nie wolno odbierać przyszłości, nie można demotywować ich ogromnych starań na rzecz przyszłości.

Ekologia bez nadziei jest bez sensu, nie ma żadnej wartości i nie prowadzi do niczego. Przyszłości bez nadziei po prostu nie ma. A moja pochwała nadziei zasadza się na głębokim przekonaniu, że (jednak) przyszłość jest!

Jest takie katastroficzne porównanie, które mówi, że ludzkość znajduje się w sytuacji kierowcy, który znajduje się w samochodzie, który wyleciał z toru jazdy i z ogromną prędkością zmierza w stronę wielkiego drzewa i sekundy go dzielą od totalnej katastrofy i śmierci. Moja odpowiedź jest taka, że jeśli rzeczywiście znajdujemy się w takiej sytuacji, to jednak mamy kilka sekund na radykalny ruch kierownicy i zmianę kursu jazdy; może samochód ulegnie zniszczeniu, a my sami połamiemy sobie ręce, ale wyjdziemy z tego żywi.

Taka jest istota nadziei, działać mimo dominujących ciemnych perspektyw i scenariuszy. Bez nadziei nie będziemy mieć w ogóle siły na to, by podjąć jakikolwiek wysiłek na zmianę w dobrą stronę. Nadzieja to nie naiwność, to dobry nawyk. I potrzebny. Codziennie.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!