Konflikty są stałym zjawiskiem towarzyszącym ekologicznym inicjatywom, prowadzą czasem do działań o wzajemnie przeciwstawnych intencjach. Z takimi sytuacjami wiążą się też duże namiętności, „za, a nawet przeciw”, które niezbyt sprzyjają rzeczowym analizom i obiektywnym ocenom. Ma to tym większe znaczenie, że wybory związane z ochroną środowiska mają istotny aspekt aksjologiczny, często także światopoglądowy i polityczny.
Nieretoryczne pytania: czym jest miasto? Jaką ma „naturę”? – muszą być postawione, bo odpowiedź otwiera (lub zamyka) różne możliwości rozumienia sytuacji współczesnego miasta, wyzwań i zagrożeń, a więc także sposobów stawiania im czoła. Chodzi o miasta polskie, będące spadkobiercami wielowiekowej, historycznej tradycji miasta europejskiego, stanowiącego przestrzeń wymiany (towarów, usług, wiedzy, idei itd.) i przestrzeń spotkania (ludzi, ale także kultur, tradycji, myśli). Sieć miast powstała na ziemiach polskich w średniowieczu, miasta lokowano na tzw. prawie niemieckim, głównie magdeburskim. Ponadto – na pytanie „czym jest miasto?” można odpowiedzieć na różne sposoby, także tak, że miasta już nie ma, ono umarło, są tylko strefy zurbanizowane, Międzymieście…
Podejście formalno-administracyjne w warunkach polskiego chaosu przestrzennego i prawnego nie przynosi żadnej odpowiedzi. Prawa miejskie nie niosą żadnych regulacji wyodrębniających miasto: miasto i nie-miasto całkowicie legalnie w Polsce mogą się w ogóle nie różnić – zabudowa typu miejskiego wypełnia przestrzeń w granicach całych podmiejskich wsi, bez ograniczeń. Prawa miejskie w średniowieczu niosły konkretne regulacje i uprawnienia, z których najbardziej dziś znana jest zasada Stadtluftmachtfrei5. Dla perspektywy ekologicznej formalno-administracyjne kryteria miejskości nic nie znaczą, a ekosystemy funkcjonują w granicach naturalnych, nie administracyjnych.
Skupmy się więc na tym, co jest naocznie dostępne, co widać słychać i czuć. Dla celu tytułowych dociekań można przyjąć, że miasto to miejsce, w której na względnie małym i ograniczonym obszarze (w porównaniu do przestrzeni pozamiejskich) skupiona jest trwale relatywnie duża liczba mieszkańców wraz z całokształtem ich aktywności życiowej, ich interesów i potrzeb, i z wytworami ludzkimi niezbędnymi do życia oraz wykorzystywanym lokalnym środowiskiem przyrodniczym.
Takie spojrzenie na miasto pozwala zobaczyć istotne aspekty jego „natury”. Być może najważniejsze jest to, że miasto jako system wysoce „upakowany” jest nieusuwalnie KOLIZYJNE. W małej przestrzeni fizycznej wszystkie tworzące je elementy składowe, statyczne, a zwłaszcza dynamiczne, trwale i intensywnie względem siebie, w sposób nieunikniony, wielorako oddziałują, choć najczęściej nieintencjonalnie. Przede wszystkim bezpośrednio oddziałują na siebie ludzie, np. na ulicy, w tramwaju, w tłumie, na imprezie zbiorowej lub w zamieszkałym bloku. Albo pośrednio, przez swoje wytwory, urządzenia czy organizacje. Działa też środowisko naturalne, jakkolwiek ten jego wpływ od zarania był minimalizowany. Oddziaływanie to jest kontakt bezpośredni, fizyczny (dotyk), dźwięk, obraz, emisja energii (światło, ciepło, ruch), gazów lub pyłów, manipulacje przestrzenią. Swoje znaczenie, bywa że wielkie, ma oddziaływanie symboliczne.
Konflikt, zderzenie jest nieusuwalnym wymiarem funkcjonowania miasta, podobnie jak ruchy Browna cząsteczek w koloidzie. Ale też – że radzenie sobie z tymi konfliktami (zderzeniami) jest warunkiem trwania i rozwoju miasta. Jak sobie ono z tym radzi? Przede wszystkim miasto nakłada szereg ograniczeń na zachowania mieszkańców, działanie firm i instytucji, regulując ich zakres. Mieszkaniec, użytkownik miasta, musi zaakceptować liczne reguły i podporządkować się im. Najbardziej widoczne są zasady ruchu na drogach w mieście –trudno wyobrazić sobie ich brak. Ale są też inne regulacje, regulaminy i obyczaje, plus prawo regulujące działanie firm i instytucji. Pewna dyscyplina społeczna, reglamentacja zachowań i ekspresji to warunek sprawnego funkcjonowania ludzi w mieście i miejskiej całości. Ponadto odpowiedzią na kolizyjną naturę miasta w warunkach demokratycznych jest rozwój partycypacyjnej demokracji miejskiej. Różnorodność jest siłą miasta, pod warunkiem, że wpisze się w społeczny dialog sprawczych podmiotów i władzy z udziałem mieszkańców. Współczesne europejskie miasto to nieustający proces negocjacji w sprawach dużych, małych i średnich, ogólnomiejskich, dzielnicowych, osiedlowych i zupełnie lokalnych.
Napięcia i konflikty miejskie można opisywać i klasyfikować rozmaicie. Tu wyodrębnimy najbardziej znaczące podmioty nieustającej gry o miasto, toczącej się w ramach istniejącego ładu prawno-instytucjonalnego. Figura trójkąta najtrafniej obrazuje układ sił głównych podmiotów tej gry, najlepiej rozpoznanych i najistotniejszych w ostatnich kilkunastu latach. Jego wierzchołki stanowią:
- Władza samorządowa i państwowa z jej/ich partyjno–politycznym zapleczami.
- Mieszkańcy zorganizowani w stowarzyszenia, ruchy obywatelskie, rady osiedli czy dzielnic, komitety, spółdzielnie lub wspólnoty mieszkaniowe, inicjatywy sąsiedzkie itd. oraz niezorganizowani.
- Wielosektorowy biznes, działający według reguł komercyjnych, dla którego źródłem zysków jest najogólniej mówiąc miasto.
Żaden z tych podmiotów nie jest jednorodny, wewnątrz działają rozmaite układy sił i interesów, także sprzecznych. Wyrazem tego są konflikty między branżami biznesowymi, środowiskami czy grupami mieszkańców, władzą centralną i samorządem itd. Boki trójkąta symbolizują wzajemne oddziaływania i relacje, dwukierunkowe i o różnych „znakach”, pozytywne lub negatywne. Pomijamy tu opisy bardziej szczegółowe. Znaczącymi uczestnikami gry o miasto mogą sytuacyjnie być wojsko (najbardziej niezależne od miejskiej wspólnoty), kościół, koleje, uczelnie wyższe itd.
MIASTO a ŚRODOWISKO
Głównie to samorząd i mieszkańcy mają w kręgu swoich zainteresowań i aktywności kwestie ekologiczne jako takie. Co nie znaczy, że działają one ręka w rękę, zgodnie i harmonijnie – bywa odwrotnie. Inne podmioty, zwłaszcza biznes, jak pokazuje doświadczenie i obserwacja, mają do środowiska przyrodniczego stosunek instrumentalny, utylitarny, wręcz eksploatatorski.
Oddziaływanie miasta na środowisko przyrodnicze ma dwa wymiary, odmienne, ale nie rozłączne. Przede wszystkim miasto nie jest ekosystemem autonomicznym względem otoczenia (czy więc można opisywać je jako ekosystem?). Przeciwnie, funkcjonuje ono jedynie dzięki intensywnemu zaopatrzeniu w owoce szerokiej eksploatacji zewnętrznego środowiska, także w miejscach odległych. Powstała już pewna liczba osiedli miejskich częściowo samowystarczalnych – pod względem energii, utylizacji odpadów, neutralizacji ścieków i ewentualne[1]go zaopatrzenia w wodę, a w niewielkim stopniu – wytwarzania żywności. Miasto ma jednako wiele szersze potrzeby – oprócz wymienionych to inicjujące łańcuch przetwórczy materiały i surowce budowlane oraz surowce dla przemysłu – do produkcji samochodów, odzieży, mebli, pralek, elektroniki użytkowej i reszty dóbr konsumpcyjnych. Rzeka energomaterii nieustannie zasysanej, przetwarzanej i wydalanej przez miasta to główna jej ilość przerabiana przez ludzkość. Skutki destrukcji środowiska tylko w małej części ujawniają się w miastach, ale w pewnym stopniu w miastach można działać, by te skutki zmniejszyć.
Drugi wymiar to stan lokalnego miejskiego środowiska, zależny od tego, jak miasto funkcjonuje. Konflikty i spory z tym związane są zdecydowanie ostrzejsze i częstsze, bo dotykają bezpośrednio mieszkańców i są naocznie dostępne. Są też prostsze w opisie niż wielostronnie złożone relacje z zewnętrznym środowiskiem. Miasto separowało się od środowiska, budując mury obronne. Upchana wewnątrz nich zabudowa i brukowane ulice nie zostawiały miejsca na zieleń, a rzeczki i strumienie były chowane pod ziemię. Z czasem (XIX w.) mury zostały rozebrane i miasta uwolnione, a zieleń stała się pożądana. Czynszówki z podwórka[1]mi-studniami zaczęły odchodzić do przeszłości, pojawiła się idea miasta-ogrodu itd. Na ziemiach polskich rozwój miast w epoce nowożytnej zaczął następować w drugiej połowie XIX w., a masowa urbanizacja ruszyła po II wojnie światowej. Dopiero jednak po upadku komunizmu ramy rozwojowe miast zaczęły stopniowo zbliżać się do standardów miasta europejskiego (autonomia, samorządność, podmiotowość, demokracja, otwartość itd.), choć jednostronnie.
Głównym celem polityki miejskiej po 1990 r. był rozwój gospodarczy, rozumiany jako wzrost liczby biznesów operujących w mieście, najchętniej inwestujących w nim duże środki. Figura inwestora to wyobrażony klucz do sukcesu i rozwoju miasta. Hasłem tego czasu było budować, budować, budować… – dużo, szybko i z zyskiem. Koszty, okoliczności, uwarunkowania i realne skutki takiej praktyki, również ekologiczne – były nieważne. Tendencja ta narastała w okresie akcesji Polski do Unii Europejskiej, kiedy zaczęły płynąć do nas większe środki inwestycyjne. W 2004 r. praktycznie zdemontowano w Polsce planowanie przestrzenne7, ustała więc kontrola władzy publicznej nad komercyjnym żywiołem inwestycyjnym. Chaos przestrzenny, suburbanizacja, urbansprawl, stały się widocznym tego wyrazem, a „rozwój” miast odbywa się de facto pod dyktando lobby deweloperskiego, które zmonopolizowało zaspokajanie potrzeb mieszkaniowych w Polsce, w istocie je ograniczając. Obok zagęszczonych osiedli „deweloperowców” w mieście, bloki rosły też na polach podmiejskich niczym PGR-owskie osiedla w PRL-u. Aspekty społeczne i ekologiczne tych zjawisk nie były brane pod uwagę przez elity miejskiej władzy, zapatrzone w neoliberalne dogmaty. Niezależnie od partyjnych proweniencji, miastami rządził technokratyczny, centroprawicowy „miastopogląd”.
Akcesja Polski do UE przyniosła żywioł komercyjnych inwestycji, wypełniających miasta chaosem przypadkowej zabudowy. Ale przyniosła też proekologiczne prawodawstwo, choć wdrażane niemrawo i wybiórczo. W 2007 r. przyjęto Kartę Lipską UE o zrównoważonym rozwoju miast, a w drugiej dekadzie XXI w. zaktywizowali się mieszkańcy miast, w tym ruchy miejskie, przeciw dotychczasowej polityce przestrzennej, w tym eksterminacji terenów zieleni. Doprowadziło to do zmiany dominującej narracji miejskiej, widocznej w treści Krajowej Polityki Miejskiej (od 2012 r.), gdzie aspekty społeczne i ekologiczne funkcjonowania miast stały się co najmniej równoważne z rozwojem gospodarczym.
Nowa narracja miejska urosła wokół aksjologii jakości życia i takich haseł jak „miasto jest dla ludzi”, „miasto to nie firma”, „mamy prawo do miasta”, „miasto jest nasze” (w domyśle – mieszkańców, nie biznesu czy polityków). Obok innych aspektów uwzględniła ona kwestie ekologiczne. Idea jakości życia otworzyła nowy etap miejskich gier ekologicznych, jednocześnie formatując je na swój sposób. Oto bowiem troska o środowisko miała za punkt odniesienia jego wpływ na dobrostan mieszkańców miast, a nie wynikała z uznania środowiska przyrodniczego za wartość samą w sobie, niezależnie od tego, czy ludzie mają w nim bezpośredni interes. Taka instrumentalna troska stała się popularna, a jej granicę wyznaczały wyrzeczenia, jakie konkretna osoba, grupa czy środowisko musiałyby ponieść w imię tej troski. Czyli, przykładowo – głośny jest sprzeciw wobec wycinania drzew w mieście, ale dlaczego nie wolno wyciąć tych kilku w sąsiedztwie dla powiększenia parkingu? Tak dla transportu zrównoważonego, ale żeby zaraz oczekiwać ograniczenia korzystania z własnego auta? I tak dalej. Wiedza o dramatycznych w skutkach antropogenicznych zmianach klimatu w wyniku jego ocieplenia z powodu kumulacji gazów cieplarnianych wytwarzanych przez ludzkość podważyła miejską narrację ekologiczną. Utylitarna troska o środowisko (dla komfortu człowieka) rozmija się z globalnymi wyzwaniami. Na szali nie jest wygoda i komfort, ale zagrożenie przetrwania cywilizacji, w większości miejskiej. Omnipotencja człowieka okazuje się groźną iluzją, podważającą dotychczasowe eksploatatorskie światopoglądy. Narcystyczne i aroganckie wyobrażenie o człowieku jako „koronie” stworzenia wyczerpuje się – człowiek musi pokornie zejść z tronu i posunąć się, uwalniając miejsce dla innych stworzeń, których sam potrzebuje zresztą do życia. Wykorzystywana przyroda nie istnieje dla nas, jest sama wartością, a nasze trwanie – jako jej części – właśnie od niej zależy.
W konsekwencji obaw przed katastrofą klimatyczną miejska narracja ekologiczna zaostrza się, radykalizuje, oddala od hedonistycznego zapatrzenia w komfort życia na koszt środowiska. Pojawia się wizja samoograniczania się w ambicjach i potrzebach, formułowane są zapowiedzi wyrzeczeń i rygorów, mających służyć walce z ociepleniem klimatu. Przykładowo – z perspektywy jakości życia tereny zieleni warto chronić, bo „świadczą” one mieszkańcom „usługi ekologiczne”, dające się wycenić i bilansować z zyskami z inwestycji. Natomiast z perspektywy zagrożenia katastrofą klimatyczną żadna eliminacja zieleni, drzew i krzewów w mieście jest nie do przyjęcia, bo to zasoby nieodnawialne (krótkoterminowo) i hamujące kryzys klimatyczny. Argument, że miasto jest dla ludzi, potrzebujących domów i dróg, a nie tylko drzew i zieleni, jest chybiony, bo to nadmiar produktów cywilizacji niszczy klimat i środowisko, a w perspektywie niesie upadek cywilizacji. Przeciwdziałanie zmianom klimatu z poziomu miasta jest możliwe w ograniczonym zakresie, mimo że to głównie funkcjonowanie życia miejskiego przyczynia się do klimatycznego kryzysu. Ono, jak żarłoczny drapieżnik, pochłania-przetwarza-wydala biliony jednostek energomaterii pochodzenia naturalnego. Współczesna relacja miasta – zmiany klimatu kształtowana przez stulecia jest złożona, a uwikłane w nią ośrodki są w dużym stopniu bezsilne. Mechanizm generujący zmiany klimatu leży poza obszarem miejskiej sprawczości – tworzy go dodatnie sprzężenie zwrotne między globalną masową konsumpcją materialną i produkcją, regulowane przez logikę działania dla zysku globalnego kapitalizmu korporacyjnego. Bazą produkcji jest energia ze spalania paliw kopalnych, emitującego gazy cieplarniane, głównie CO2. Innymi słowy: miasta są terytorium, na którym jego mieszkańcy i użytkownicy oddają się konsumpcji i zabiegają pracowicie o środki na nią, ale samą konsumpcją zarządza globalny biznes i polityka. Sprzężenie zwrotne jest dodatnie, bo produkcja dóbr stale rośnie, by nasycać popyt, który jest z kolei generowany przez przemysł marketingu i reklamy. Wzrost jest ilościowy (więcej, więcej,…) i jakościowy (chcemy coraz nowszych gadżetów).
Miasta mają tzw. programy adaptacji i przeciwdziałania zmianom klimatu, ale nie są w stanie zmienić utrwalonej struktury cywilizacyjnej, ekonomicznej, politycznej i społecznej, generującej kryzys klimatyczny. Wymagałoby to istotnego zmniejszenia rzeki energomaterii zasysanej przez miasta do skonsumowania/przetworzenia, a potem wydalanej jako odpady/ścieki do środowiska. Oprócz rewolucji po stronie podaży, także powszechnej, niezbędna byłaby głębsza egzystencjalna zmiana – stylu i celów życia/aspiracji, diety, potrzeb transportowych i mieszkaniowych, pożądanego komfortu itd. Jeśli większość ludzkości (nakręcana przez korporacje) dąży do standardu życia klasy średniej w USA, to nie ma szans zatrzymania katastrofy klimatycznej. Skalę obecnego marnotrawstwa pokazuje choćby ok. 100 mld produkowanych rocznie T-shirtów (które z założenia nie są jednorazowe); z kolei marnowanie żywności w Polsce (średnia w UE) to ok. ½ kg wyrzuconego jedzenia dziennie na osobę. Miasta czasem wdrażają programy energetyczne (na samowystarczalność stawia np. Ostrów Wielkopolski), muszą organizować recykling śmieci i zamykać wysypiska, oczyszczać ścieki, zmniejszają emisje z transportu, ocieplają niektóre budynki, głoszą, że chronią zieleń i zazieleniają się itd. Przekonują też publikę do oszczędzania wody i prądu, nieużywania plastiku, ograniczenia jazdy samochodem itd. Ale bez zasadniczej zmiany praktyki biznesu i polityki są to raczej działania symboliczne.
ARENY i ANTYNOMIE MIEJSKICH GIER EKOLOGICZNYCH
Pełny opis miejskich gier o środowisko wymagałby charakterystyki graczy, ich pochodzenia, strategii, taktyki i historii starć, sojuszów i układu frontów, na co nie ma tu dość miejsca. Skupimy się na muśnięciu „przedmiotu” gier, wskazując sytuacyjnie niektóre okoliczności.
Można wskazać trzy postawy, wyodrębnione na gruncie aksjologicznym, czyli priorytetowych wartości: 1. Neoliberalny priorytet dla wartości ekonomicznych. Najważniejsza jest tu zyskowna materialna wytwórczość i pieniądz, a wszelkie problemy rozwiązuje technologia. Takie wartości wyznaje biznes oraz wciąż pewna część miejskich elit władzy i publiczności.
- Mainstreamowy antropocentryzm, dla którego priorytetem jest komfort życia człowieka, a środowisko jest ważne tylko, jeśli temu służy. To praktyczna opinia dominującego ogółu, choć mieszczą się w niej szerokie odstępstwa od średniej.
- Holistyczny eko- i biocentryzm odrzucający antropocentryzm, mocno mniejszościowy, ale dynamiczny i głośny, raczej obecny w młodszym pokoleniu. Głosi postulaty wyrzeczeń, by zatrzymać katastrofę klimatyczną, chronić bioróżnorodność, zahamować wymieranie gatunków.
Trzeba podkreślić rolę, jaką w tej grze odgrywa państwo – rolę kreatora polityki krajowej i wykonawcę zobowiązań międzynarodowych, głównie przez uchwalanie prawa stanowiącego warunki brzegowe dla działań na rzecz środowiska, w tym jego agend i służb egzekwujących/ wprowadzających to prawo w praktyce, takich jak generalna i regionalne dyrekcje oraz inspektoraty ochrony środowiska, zarządy gospodarki wodnej, fundusze ochrony środowiska, także wymiar sprawiedliwości i inne.
Dalej wyodrębnionych jest kilka podstawowych obszarów tematycznych, na których toczą się złożone, miejskie gry ekologiczne. Są one ze sobą wielorako powiązane, nakładają się na siebie, bo środowisko to system złożony, wielopoziomowo sprzężony. Jest dość oczywiste, że w tych grach miesza się propaganda i polityka oraz gry biznesowe(marketing) z rzeczową argumentacją. Takie są realia demokratycznych swobód i wolności słowa, ale to też wyraz sprzeczności, które ujawniają się w związku z decyzjami/działaniami dotyczącymi środowiska: ekonomicznych, społecznych, politycznych, cywilizacyjnych, światopoglądowych, o czym dalej. Tu warto przywołać jako cząstkową ich ilustrację długotrwały bunt „żółtych kamizelek” we Francji, pokazujący, że systemowe działania wobec środowiska mają za główny przedmiot ludzi i społeczeństwo, a nie tylko materię.
POWIETRZE
W centrum uwagi znajdują się dwa zjawiska: emisje gazów cieplarnianych powodujące ocieplenie klimatu oraz zanieczyszczenia powietrza (smog) pyłami i toksycznymi gazami, szkodliwe dla ludzi. To dwa zbliżone, zwykle powiązane problemy. Smog o poziomie najwyższym wśród krajów UE, wywołuje żywe emocje, bo przyczynia się do przedwczesnego zgonu ok. 45 tys. Polaków rocznie. Emisje CO2 są z kolei traktowane jako pewna abstrakcja, groźna może w przyszłości, choć coraz częstsze kataklizmy pogodowe (wichury i nawalne ulewy) podtapiające miasta pokazują, że problem już jest, tu i teraz. Podobnie jest z ewolucją pogody: już obserwujemy łagodne zimy i upalne lata z suszą.
Źródłami miejskiego smogu jest ogrzewanie domów przestarzałymi piecami na węgiel (lub inne paliwa stałe) i ruch drogowy, choć ten drugi jest często kwestionowany przez zmotoryzowanych i ich sojuszników w mediach i władzy. Elektromobilność ma rozwiązać drugi problemu, ale raczej pozornie, bo to nie spaliny są głównym źródłem pyłów (PM10, PM2,5) tylko sam ruch pojazdów wznoszący pyły, ścieranie klocków hamulcowych, a przede wszystkim nadmiar aut w miastach. Sposobem na smog z palenisk ma być zastępowanie pieców węglowych piecami ekologicznymi, głównie na gaz. Nie likwiduje to emisji CO2 , ale ją zmniejsza. Jest tu istotny problem społeczny wykluczenia (ubóstwa) energetycznego tych, dla których drogi (i coraz droższy) gaz jest barierą finansową trudną do pokonania. Wsparcie publiczne dotyczy kosztów inwestycji, ale już nie kosztów eksploatacji, czyli zakupu gazu, znacznie droższego od węgla, a zwłaszcza drewna. Ogrzewanie oparte na OZE dopiero raczkuje, a ograniczanie ruchu samochodów i zmniejszanie ich liczby (na rzecz komunikacji publicznej) przebija się z trudem. Podobnie inne działania miast na rzecz zmniejszania emisji – np. OZE w postaci fotowoltaiki na budynkach miejskich, w przeciwieństwie do prywatnych i spółdzielczych, których jest coraz więcej.
ZIELEŃ
Świadomość, że zieleń i duże drzewa wiążą CO2 i czyszczą powietrze ze smogu jest powszechna. Znane też są inne ich „usługi ekologiczne”: chłodzenie mikroklimatu przez transpirację, wiązanie wody w glebie, zacienianie ulic, tłumienie hałasu, łagodzenie psychicznego napięcia, estetyki, o roli dla zdrowia i rekreacji nie zapominając. Mniej wie się o tym, i nie docenia, że tereny zieleni i drzewa są domem wielu gatunków fauny i flory. Podobnie, że to zasób praktycznie nieodnawialny – bo jego utrata jest nie do odrobienia w ciągu życia pokolenia: drzewostan odradza się przez kilkadziesiąt lat. Generalnie miasta z ich gęstą zabudową i infrastrukturą nie są dla drzew przyjaznym środowiskiem.
W kryzysie klimatycznym trudno przecenić wartość zieleni, drzewostanu wysokiego, jako że chodzi o nasze przetrwanie. Stąd silny głos protestu, zwłaszcza organizującej się młodzieży przejętej stanem klimatu, przeciw jakimkolwiek (poza absolutnie niezbędnymi) wycinkami drzew i zieleni. Dla inwestorów zabudowy np. „plomby” między kamienicami, od wojny porośniętej zielenią spontaniczną, to jest aberracja, podobnie dla obsługujących ich urzędników– w części słusznie. Opinie ogółu mieszkańców, generalnie przychylne zieleni, w sprawach konkretnych cięć zależą od „punktu siedzenia”. Gdy np. chodzi o pylące obok drzewa albo korzenie wysadzające chodniki, albo gdy blokują one mieszkańcom inwestycje (droga, parking) – drzewa przegrywają. Chociaż bywa, że część społeczności mieszkańców załatwia wycinkę, a inna ich część blokuje drwalom jej realizację, co kończy się interwencją policji. Ale np. konsultacje w 2012 r. w sprawie planu dla zarośniętego stadionu Szyca w Poznaniu pokazały poparcie ok. 90% mieszkańców dla parku16, a nie osiedla czy hali sportowej.
W dużych miastach obecnie jest raczej regułą, że ujawniony zamiar usuwania drzew/a, zwłaszcza dużych, oznacza spór i konflikt, także z udziałem organów prawa (SKO, WSA itd.). Czy po stronie „sprawców” świadomość już na tyle wyewoluowała, żeby na etapie projektu inwestycji chcieli zakładać ochronienie istniejących rosłych drzew? Prawo tego nie wymaga, po Lex Szyszko ułatwia wycinkę, czyniąc ją też całkiem opłacalną – niskie są koszty i kary w relacji do korzyści i zysków. Głośnym tematem konfliktowym jest gospodarowanie lasami o funkcji ochronnej dla aglomeracji, znajdującymi się w mieście i wokół niego. Jest w nich prowadzony wyrąb jak w zwykłych lasach gospodarczych, co wywołuje powszechny sprzeciw opinii publicznej, przy umiarkowanym zrozumieniu władz miejskich.
TRANSPORT I KOMUNIKACJA
Polskie miasta są nasycone samochodami osobowymi bar[1]dziej niż ich odpowiedniki w Europie Zachodniej, głównie starymi 12–13-letnimi, niespełniającymi norm ekologicznych. To jest wielkie obciążenie dla środowiska, także dla mieszkańców, którzy jednak w swej masie są skłonni (choć coraz mniej) ponosić koszty i wyrzeczenia wynikające z polityki poddania miast samochodom. Obok emisji CO2 , gazów toksycznych i generowania smogu, auta to ponadnormatywny hałas, wibracje, toksyczne wycieki. Duży jest koszt środowiskowy (energia, surowce, transport) samego wyprodukowania tej masy aut, od tony w górę każde, i koszt pozyskania coraz trudniej dostępnego paliwa. Inny wymiar masowej motoryzacji to rosnące koszty przestrzenne formatowania miasta pod auta. Ogromne jego połacie zajmują jak najszersze arterie samo[1]chodowe i parkingi, pokrywające nieprzepuszczalną betonozą o połowę więcej powierzchni (np. w Poznaniu) niż sama zabudowa mieszkaniowa19. Powszechna motoryzacja umożliwiła też suburbanizację na wzór amerykański. Za uzależnieniem od auta nie stoi już prestiż (poza schizą w postaci SUV-ów), tylko komfort przemieszczania, jaki ono obiecuje. W części (mniejszej) własny samochód bywa jednak receptą na wykluczenie komunikacyjne spowodowane przez politykę neofitów prywatyzacji – ograniczania komunikacji publicznej przez cięcia wydatków, likwidację linii autobusowych i tramwajowych.
Głównym kosztem społecznym dominacji auta w mieście jest dyskryminacja innych niż kierowcy użytkowników ulic (czyli większości), przez wyparcie z nich pieszych i rowerzystów, będących także częstymi ofiarami wypadków drogowych. W miastach toczy się przewlekła „wojna” o sprawiedliwe ulice: odzyskanie chodników zajętych pod parkowanie, zakaz wjazdu aut do centrum, limity prędkości, wyznaczanie nowych dróg dla rowerów jako najbardziej ekologicznego transportu i przyzwoitych traktów pieszych. I co najważniejsze – odbudowę i rozwój komunikacji publicznej.
PRZESTRZEŃ
Planowanie i zagospodarowanie przestrzeni miasta jest najbardziej syntetyczną miastotwórczą praktyką, bo każde działanie materialne potrzebuje miejsca w przestrzeni. Dotyczy to też działań związanych ze środowiskiem. Od 2004 r. prze[1]stały obowiązywać wcześniejsze plany miejscowe, a decyzje o wypełnieniu przestrzeni w mieście zaczęły w większości zapadać w trybie administracyjnym w oparciu o tzw. warunki zabudowy, bez społecznego udziału. To jakby „prywatyzacja” gospodarki miejską przestrzenią, dająca fory właścicielom gruntów i komercyjnym inwestorom. Własność, zwłaszcza duża, prywatna i komercyjna wygrywała z interesem publicznym. Skutkiem był, jak wiadomo, powszechny chaos przestrzenny, systemowo destrukcyjny dla środowiska. Nie tylko tereny zieleni stały się stopniowo niszczoną „rezerwą” gruntów pod zabudowę. Różne, niezbędne dla działania miejskich ekosystemów mechanizmy i regulacje, nie przekładające się wprost na krótkoterminowe zyski, zostały zlekceważone lub zakłócone decyzjami o lokalizacji inwestycji (najczęściej). „Dokonania” tej agresywnej „patourbanistyki” to zabudowa blokująca przewietrzanie miasta, co wzmacnia efekt miejskiej wyspy ciepła i nie uwzględnia rozmaitych ludzkich potrzeb – komunikacyjnych, infrastrukturalnych, społecznych. Przez gwałcenie „dobrego sąsiedztwa” decyzjami lokalizacyjnymi, generowane są duże konflikty dotyczące przestrzeni, np. konflikt mieszkańców nowych osiedli z zarządcami fabryki, lotniska, galerii handlowej, stadionu, autostrady, linii energetycznej (lub na odwrót) – o emitowane odory, hałas, emisję zanieczyszczeń, promieniowania, komunikacyjny chaos itd. Prywatyzacja zysków i uspołecznianie kosztów to także suburbanizacja – rozlewanie się miejskiej zabudowy na oko[1]liczne (do kilkudziesięciu kilometrów) pola i wsie, gdzie nie ma żadnej infrastruktury, ale często są cenne przyrodniczo obszary, zagrożone antropopresją. Obciąża to bardzo środowisko, bo suburbia są zaprzeczeniem idei miasta zwartego krótkich dróg, w którym energomateria niezbędna do życia nie potrzebuje długich dróg dotarcia, co wymaga większej infrastruktury i więcej energii.
Patourbanistyka i patodeweloperka wytworzyły swoimi „dokonaniami” bardzo zły klimat wokół decyzji o inwestycjach i nowej zabudowie, przejawiający się m.in. w powszechności protestów na ich okoliczność. Są one jednak niezbędne do funkcjonowania i rozwoju miasta, stąd protesty w mieście mogą sprzyjać suburbianizacji – jako że deficyt mieszkań w Polsce idzie w miliony, trzeba jakoś je zbudować.
HAŁAS
Hałas w mieście to jedno z toksycznie szkodliwych zagrożeń cywilizacyjnych dla mieszkańców oraz zagrożenie i dyskomfort dla zwierząt miejskich, domowych i wolnożyjących. Hałas ponadnormatywny uwzględnia wrażliwość człowieka, stąd dzienne i nocne normy, w obszarze zamieszkania i poza nim itd. Hałas ma ograniczoną propagację, więc zwykle ma charakter lokalny. Pojedyncze źródło raczej wyjątkowo oddziałuje na całe miasto lub dużą część, wywołując przewlekłe konflikty, protesty, pozwy sądowe o odszkodowania idące w miliony. Takimi wyjątkami jest hałas propagowany wokół lotnisk, ekstremalnie wojskowych (np. baza F-16 Poznań-Krzesiny, gdzie hałas startującego odrzutowca przekracza próg bólu), oddziałujący systematycznie na obszarze do kilkuset kilometrów kwadratowych. Intensywne na szerszym obszarze, ale krótkookresowe są erupcje hałasu okazjonalnego, np. kanonady sylwestrowe (oprotestowywane), strzelania artyleryjskie na okolicznym poligonie, duży mecz albo koncert, wyścigi samochodowe na podmiejskim torze i zawody żużlowe. Problem robi się, kiedy dzieje się to często, np. codzienne treningi żużlowe na stadionie obok osiedli mieszkaniowych przy rekreacyjnym terenie miejskim z lasami i jeziorem. Najbardziej powszechny w mieście jest hałas ko munikacyjny – wzdłuż traktów kolejowych, autostrad, tras i ulic szybkiego ruchu oraz na wąskich, wysoko zabudowanych ulicach śródmiejskich ze starymi torowiskami tramwajowymi. Przepisy wymagają budowy ekranów akustycznych, gdzie to tylko możliwe. Mieszkańcy z kolei dość często walczą z ekranami – gdy np. zasłaniają one billboardy reklamo[1]we firm na ich posesjach albo narzucają wycinanie drzew wcześniej tłumiących hałas. Jednym z głównych powodów konfliktów o hałas w mieście jest brak polityki przestrzennej, z wręcz horrendalnymi decyzjami, powodującymi kolizyjne lokalizacje inwestycji. Problemem jest też sam rozwój miasta, ze wzrostem ruchu samochodowego w starej zabudowie czy lotniczego wokół lotniska położonego blisko centrum.
ODPADY, ŚCIEKI, WODA
Gospodarowanie odpadami, ściekami i wodą podlega ostrym regulacjom prawnym, unijnym i krajowym, bo ma charakter powszechny i systemowy, o wielkim znaczeniu dla środowiska i zdrowia publicznego. Te dziedziny potrzebują także zaangażowania mieszkańców, choć w różnym stopniu –np. dystrybucję wody i odprowadzanie ścieków wykonuje specjalistyczna infrastruktura. Ale już oszczędzanie wody, pobór deszczówki czy sortowanie śmieci, wymaga udziału mieszkańców. Jednocześnie dziedziny te nie są wolne od gry różnych interesów, nie tylko biznesowych. Mimo skoku cywilizacyjnego w ostatnich latach, jakościowego i ilościowego, jeśli chodzi o infrastrukturę obsługującą te trzy obszary, jest wciąż wiele nierozwiązanych problemów, obszarów z deficytami, w tym np. zły stan czystości wód w Polsce (m.in. przez nawozy z pól). Głośne spory miejskie w tym obszarze dotyczą retencji wody (susza i powodzie) oraz kolejnych spalarni odpadów (wysypiska muszą zniknąć). Ponadto braki kanalizacji sanitarnej (nie mówiąc o burzowej) w miastach oraz poważne zanieczyszczenia wód w jeziorach miejskich (przez „dziki” spływ ścieków komunalnych?). Hasło małej retencji zostało podjęte przez część władz miejskich, ale po staremu: z małej zrobiła się duża i droga – nagle chodzi o duże inwestycje w betonowe zbiorniki kosztem m.in. drzew i terenów ziele[1]ni. Zrozumienie, że pojedyncze drzewo beznakładowo pełni funkcje retencyjne, a najtańsza i najbardziej efektywna jest rozproszona retencja, z udziałem np. bobrów, nie jest na intelekt włodarzy. Z kolei protesty przeciw nowym spalarniom odpadów (wielki biznes!) biorą się stąd, że dotychczas istniejące były przeskalowane –ignorowały konieczność poddawania recyklingowi 50% odpadów komunalnych. Protesty nie są za utrzymaniem wysypisk śmieci, ale np. przeciw importowi śmieci do zbyt dużych spalarni, żeby pozostawały rentowne.
OCHRONA PRZYRODY
Ochrona przyrody w mieście nie byłaby większym problemem, gdyby nie zagrożenia zasygnalizowane w poprzednich akapitach. To dziedzina ugruntowana w prawie (choć nie zawsze skutecznie) i w praktyce działania organów, instytucji i organizacji społecznych. Generalnie rośnie społeczna wrażliwość na kwestie dobrostanu zwierząt czy szczególne walory miejsc cennych przyrodniczo. Liczba zwierząt domowych w miastach, psów i kotów, chyba nigdy nie była tak duża, co generuje osobne problemy: rośnie liczba zwierząt bezdomnych, porzuconych, krzywdzonych. Jednocześnie, zapewne na skutek działań ochronnych, zwiększa się w miastach liczba zwierząt wolnożyjących, które do niedawna żyły poza miastami, w lasach, albo i tam ich nie było. Sprzyjają im pozostawiane tereny zieleni spontanicznej, ochronione przed zabudową lub zamianą na zieleń urządzoną, od której są znacznie bogatsze pod względem bioróżnorodności. Dziki miejskie są najbardziej wyrazistą ilustracją zjawiska, ale są też z nami coraz liczniej bobry, w okolicy trafiają się też wilki, a nawet żubr, o bogactwie gatunków ptaków nie zapominając. Wiążą się z tym problemy kiedyś niedostrzegane, jak smog świetlny, zaburzający naturalny rytm światła słonecznego i ciemności nocy. Z kolei liczne pojawianie się dużych zwierząt w mieście stawia kwestię współistnienia z nimi, umiejętnego zachowania się. Jest tu pewien spór i np. wola odstrzału nadmiaru dzików. Los płazów corocznie rozjeżdżanych przez samochody, bo na trasie ich marszu do miejsc rozrodu jest szosa z wielkim ruchem samochodowym… Los jerzyków blokowanych w rozwoju przez jak najbardziej proekologiczne, ale dyletanckie akcje docieplania i uszczelniania budynków…
W KONKLUZJI
Wydaje się, że w obecnych czasach skomplikowanych i dramatycznych (w naszej okolicy, ale nie tylko) najpoważniejszym warunkiem skutecznych, powszechnych działań na rzecz środowiska i klimatu, jest społeczna solidarność i sprawiedliwość. Proekologiczna, proklimatyczna transformacja musi być sprawiedliwa i solidarna z tymi, którzy mają się gorzej i najgorzej, bo oznacza ona spore koszty. Do poniesienia niemal od zaraz, ale z efektami mocno odroczonymi, i raczej większe niż mniejsze. W warunkach pewnej aktualnej ekspansji mieszanki demagogicznego populizmu skrzyżowanego z falą spiskowego irracjonalizmu (ciemnoty), bez spełnienia tych warunków szanse na sukces są marne. Oto ludzie pozbawieni wsparcia przy klimatycznej transformacji zwrócą się w stronę klimatycznego sceptycyzmu oraz ekologicznej abnegacji i znajdą oparcie po tej właśnie stronie…
Na co chciałoby się mieć nadzieję?
- Na proekologiczny postęp w prawie, w praktyce i procedurach urzędowych dotyczących środowiska, oraz w projektowaniu inwestycji, by od początku uwzględniało wartości ekologiczne.
- Na ewolucję postawy społecznego mainstreamu – bardziej zdecydowanie w stronę uznania autotelicznej wartości przyrody i środowiska przyrodniczego w mieście, wraz z większą gotowością do pewnych wyrzeczeń na ich rzecz.
- Zbliżenie się ekoradykalnych środowisk do mainstreamu w sposób umożliwiający koncyliacyjny dialog, ale bez utraty stanowczości w przekazie