Sytuacje skrajne, takie jak wojny czy pandemie, mówią wiele o spektrum zachowań naszego gatunku. Tak było i z chorobami psychicznymi, które przez całe wieki stanowiły tabu, coś na pograniczu fascynacji i odrzucenia równocześnie. Skutkiem takiego podejścia do pacjentów z problemami psychicznymi była budowa przytułków i szpitali oddalonych od miast, za to otoczonych wspaniałymi kompleksami terenów zielonych.
Obszarów tworzących swoistą samowystarczalność, w nawiązaniu do nieco utopijnych koncepcji miast ogrodów. To miejsca naprawdę obłędne, wspaniałe architektonicznie i służące pomocą ludziom z problemami. Wyróżnione słowo je opisujące stanowi ważną część tytułu świetnej książki Anny Staniewskiej. To nie jest książka psychologiczna, to nie jest też lektura dla psychiatrów i pacjentów, ale to znacznie szersze spojrzenie na to, jak ważną funkcję dla naszej psychiki pełni zieleń ogrodów. Dzisiaj o fenomenie zieleni powstają dziesiątki prac naukowych, przygotowywane są specjalne sesje terapeutyczne, musimy więc nieco cofnąć się w otchłań historii. Opierając się na poznaniu duszy człowieka i szerszych ideach, naukowcy stworzyli koncepcje szpitali bez wielkiego aparatu naukowego, z której do dzisiaj możemy czerpać pełnymi garściami. Tym większy szacunek należy oddać fundatorom, lekarzom i architektom sprzed dwóch stuleci. Choć dzisiaj zmieniła się wizja hospitalizacji pacjentów z chorobami układu nerwowego i bardziej podkreśla się możliwość współistnienia w społeczeństwie zamiast izolacji, to jednak stare kompleksy szpitalne budzą podziw.
Tym większy, gdy weźmie się pod uwagę towarzyszącą zieleń, układ zabudowy i holistyczne spojrzenie na dobro pacjenta, a także personelu medycznego. Wyjścia do ogrodów, praca na roli na przyległych do kompleksów szpitalnych polach i łąkach, zbiór warzyw i owoców, stanowiły nie tylko o samowystarczalności ekonomicznej tych miejsc, ale miały znakomite funkcje terapeutyczne. W otoczeniu uśmiechniętych ludzi, poprawnie skomponowanej architektury, uwzględniającej także miejsca sakralne, co było wszak oczywistością w leczeniu chorób duszy, w bliskości zwierząt gospodarskich, ale i dzikich ptaków oraz wiewiórek w ogrodach.
Obecnie nie dostrzegamy funkcji szpitali leżących niegdyś na peryferiach, gdzie czerpano pełnymi garściami zarówno z wygód miejskiego, jak i większych trosk wiejskiego stylu życia. Szybkie procesy urbanizacyjne wchłonęły tereny dawnych szpitali psychiatrycznych, często nawet zmieniając ich funkcje. Pozostały za to wspaniałe ogrody i możliwość nowej refleksji nad tym, jak kontakt z naturą ważny jest dla zdrowia psychicznego. Nawet niekoniecznie dla procesów leczenia trudności w funkcjonowaniu, ale dla zwykłej higieny dnia codziennego. Paradoksalnie tereny starych szpitali pokazują dzisiaj, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Do tego potrzebna jest jednak wizja i pamięć, że nasz ludzki umysł ściśle związany jest z naturą.
Kiedyś znajomość przyrody oznaczała możliwość przeżycia w najściślejszym sensie, zebrania roślin i upolowania zwierząt na pokarm. Dzisiaj decyduje o komforcie życia i sprawnej rekonwalescencji w przypadku trudności zdrowotnych. Natura to wielozmysłowość, odbiór piękna wzrokiem i słuchem, a także smakiem i dotykiem. Nie zaskakuje więc, że przy korzystaniu z zieleni przyszpitalnej polecano nie tylko przechadzki, ale też ćwiczenia fizyczne i pracę. Łagodzono w ten sposób stres choroby i szpitalnej izolacji. Wracamy dzisiaj do wielu starszych rozwiązań. Po to, by być nieco poza, fascynować się otaczającym światem i odkryć kompatybilność naszego współistnienia z przyrodą. Obłędnie proste rozwiązania, w obłędnie skomplikowanych czasach.