10 lat temu w USA raczkująca wówczas moda na ogrody miejskie zapoczątkowała nowy trend deweloperski w całym kraju. Na scenę miejskiego rolnictwa wkroczył w pełni dopracowany marketingowo trend: „Agrihoods” – czyli rolnicze dzielnice w centrum metropolii.
Termin „Agrihoods” pochodzi od skrótu nazwy całych rolniczych dzielnic amerykańskich miast. Jak przystało na USA, którego marketingowcy potrafią nadać każdemu zjawisku wyjątkowy charakter by sprzedawać potem za wielokrotność jego wartości, termin ten został natychmiast zastrzeżony w 2014 roku przez firmę deweloperską z południowej Kalifornii. Wg firmy „Agrihoods” to marka nieruchomości, która różni się od dotychczas znanego miejskiego ogrodnictwa tym, że skupia rolnictwo w całych dzielnicach, a adresowana jest głównie do zamożnych „millenialsów”. To grupa odbiorców, która w ramach mody na zdrowy i ekologiczny tryb życia, poszukuje dostępu do świeżej żywności z ogródka, bez rezygnacji z komfortu miejskiego życia. Tak więc to codzienny, nieograniczony dostęp do „czystej żywności” decyduje o ich decyzjach dotyczących zakupu domu. Takie specyficzne wspólnoty mieszkaniowe w większości składają się z dużych połaci zieleni, sadów, domów na obręczach i szklarni. Niektóre nawet posiadają stajnie ze stodołami, kuchnie na świeżym powietrzu i oczywiście przyjazne dla środowiska domy pasywne.
Jednak „agrihoods” to nie tylko moda dla „młodych, modnych i bogatych”. Są regiony, dla których rolnictwo w mieście to konieczność. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest poczucie braku bezpieczeństwa żywnościowego. Tak jest w przypadku inicjatywy Michigan w jednej z historycznych społeczności Detroit, która była niegdyś domem kwitnącej klasy średniej. „Dla nas brak bezpieczeństwa żywnościowego jest największym problemem”, mówi Quan Blunt, kierownik gospodarstwa w ramach inicjatywy Michigan. Dorastanie w Detroit, nazywanej „pustynią żywnościową”, było główną motywacją dla Blunta do wkroczenia na pole rolnicze. Tu produkty są bezpłatne dla wszystkich. Gospodarstwo jest otwarte do zbioru w sobotnie poranki.
Okazuje się też, że prócz odpowiedzi na potrzebę swobodnego dostępu do zdrowej żywności „Prosto z ziemi czy drzewa”, czy też zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego w jej podstawowym wymiarze, wspólne ogrody w miastach mają też inną pozytywną właściwość – integrowanie lokalnej społeczności przez angażowanie na rzecz wspólnego dobra. Mieszkańcy sami zgłaszają się po narzędzia, żeby ściąć trawę, grabić liście, pielić czy podlać ogród. Być może będzie to ciekawa inspiracja dla naszych krajowych deweloperów? Czas pokaże.