Mam przyjaciela, Marka, z którym znamy się od lat 80. Połączyły nas wtedy zainteresowania kulturami indiańskimi, a dziś ta znajomość, dorosłych już ludzi, jest uzupełniana o nowe obszary. Nie za często się spotykamy, ale od czasu do czasu lubimy ze sobą coś zjeść i porozmawiać. Również przez telefon. Jak wczoraj.

Rozmowa dotyczyła nowego projektu dot. literatury tubylczej w Poznaniu, ale bardzo szybko, uzgodniwszy główne sprawy, zaczęliśmy rozmawiać o tym, co nas zainspirowało w ostatnich tygodniach. Zeszło na sprawy przyrody. I na to, jak ludzie widzą lub bardziej, jak nie widzą przyrody. Jak nie interesują się tym, co mają dookoła. Zagonieni pracą, innymi sprawami lub po prostu uwiedzeni przez smartfony i komputery nie mają żadnej radości w tym, by przystanąć i popatrzeć.

A tyle rzeczy dzieje się w naszych ogrodach, w „naszych” parkach, nad jeziorami i rzekami. Nie trzeba jeździć daleko – choć zwiedzanie popularnych turystycznie parków narodowych czy parków krajobrazowych nie jest stratą czasu i też daje mnóstwo wrażeń – a wystarczy uważnie rozejrzeć się wokół siebie.

Marek zaczął opowiadać o swoich prywatnych obserwacjach zwierząt, które nawiedzają jego ogród. Zdumiał się wielce, jak bardzo pomysłowe potrafią być w zdobywaniu pokarmu. Ma w zwyczaju zostawianie karmy dla zwierzaków w różnych częściach ogrodu i od pewnego momentu zaczął się zastanawiać dlaczego koty, których tam dużo, bawią się małymi plastikowymi podkładkami i ciągle je przestawiają. Któregoś dnia zobaczył, że ów „talerzyk” stoi pionowo na wąskiej bocznej ściance. Tajemnica się rozwiązała, gdy pewnego razu zobaczył, jak jeż naciskał sobie łapką tę podstawkę tak, by pożywienie „zjechało” w jego stronę i wtedy już bez żadnego „babrania się” mógł spokojnie wszystko zjeść z wielkim apetytem.

Ja mu się odwdzięczyłem historią jeszcze z liceum, z jednego z obozów szkolnych w Kotlinę Kłodzką. Generalnie „od zawsze” należę do „sów”, czyli późno kładę się spać i – gdy tylko mogę – później wstaję. Nie pamiętam co spowodowało, że tamtego dnia przywitałem wschód słońca, ale pamiętam do dziś pobliską dolinę wypełnioną gęstą mgłą, którą na różowo zabarwiło wschodzące słońce. Nie do zapomnienia.

Razem doszliśmy może do nieskromnego przekonania, że nie każdy tak ma, że nie każdemu jest dane przeżywać takie sprawy. Bo nie każdy jest na to gotowy, zbyt wrażliwy i zbyt uważny. A wydawałoby się, że nie jest to trudne.

Jeszcze przed wakacjami pisałem o darze uważności, o tym, że jest to umiejętność znajdowania piękna również w małych, maleńkich. To umiejętność dostrzegania piękna tuż obok nas, w miejskim parku czy nad wiejską rzeczką. To umiejętność wychwytywania dźwięków strumyka, delikatnego popiskiwania maleńkich ptaszków czy też niesionych przez wiatr.

Razem z Markiem odwołaliśmy się do filozofii wielu współczesnych Indian mówiących o wrażliwości na sprawy Ziemi, zapisanych w ich książkach i ich poezji – tłumaczonych też na język polski. Do ich umiejętności scalania świata sacrum i profanum w jedno. We wszystkim potrafią odnaleźć „ducha”.

W jednej z antologii poezji indiańskiej wydanej po polsku na początku lat 90. czytamy, że Wydarzenia i rzeczy nie są przedmiotem kultu, ani fetyszem, ale dostrzega się ich duchowe wymiary i je pielęgnuje. W powieści Córka Strażnika Ognia Angeliny Boulley, też wydanej po polsku – całkiem niedawno – jest opisane życie współczesnych Indian mieszkających na pograniczu amerykańsko-kanadyjskim, młodych ludzi i ich rodzin. Korzystają z samochodów, telewizorów, telefonów komórkowych, żyją „normalnym życiem” i jednocześnie przejeżdżając przez rzekę modlą się do Stwórcy z podziękowaniem za wodę a wybiegając na jogging składają dziękczynną szczyptę tytoniu pod drzewem w słońcu tak, by ujrzał to Stwórca.

Nie trzeba być Indianinem, nie trzeba interesować się ich życiem, by umieć dostrzegać Dzieło Stworzenia i mieć dla niego szacunek. I nieważne czy jesteś chrześcijaninem, czy wyznawcą innych religii, by mieć szacunek dla Ziemi i czuć wdzięczność za wodę, światło, oddech i życie.

Wystarczy umieć obserwować, wystarczy nauczyć się uważności, albo wykrzesać ją ze swoich naturalnych zasobów wrażliwości. Myślę, że każdy ma jakąś wrażliwość, ale nie każdy umie ją pielęgnować, jakby z obawy, że zostanie to odebrane za znak słabości. Wrażliwość nie jest oznaką słabości. Ona tylko wzmacnia i poprawia nasze relacje z otoczeniem.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!