Mój prywatny paradoks polega na tym, że mnie, zwolennika dialogu w rozwiązywaniu problemów ekologicznych, fascynują organizacje stosujące niekiedy radykalne metody działania, zwracając uwagę na określony problem nie poprzez dialog, ale przez tzw. akcje czynne.
Z tej perspektywy z uwagą śledzę akcje organizowane np. przez Greenpeace, Ruch Indian Amerykańskich, Sea Shepherd, Illuminative i im podobnych. Wynika to może z tego, że dość często widzę jak bezwzględne w niszczeniu środowiska są korporacje przemysłowe i przyznaję wtedy, że tam, gdzie nie pomaga dialog trzeba zastosować czynną akcję dla obrony miejsc, ekosystemów itp.
Jednak, przy tym całym moim zainteresowaniu działaniami takich grup, zupełnie nie przekonały mnie aktywistki z organizacji, której nazwy już nie pamiętam, które oblały zupą „Słoneczniki” Vincenta Van Gogha w londyńskiej Galerii Narodowej. W ślad za nimi podobne akcje wydarzyły się w paru innych miejscach w Europie.
Sprawczynie ataku na obraz, wcześniej przykleiwszy się do ściany obok, chcąc zwrócić uwagę na niszczenie środowiska, ogłosiły postulat natychmiastowego odejścia od paliw kopalnych. Aktywistki z (sprawdziłem w necie) Just Stop Oil wykrzykiwały: Co jest więcej warte? Sztuka czy życie? Sztuka warta jest więcej niż jedzenie? Warta więcej niż sprawiedliwość? (za RMF.fm)
Ale czy zwróciły uwagę? Nie. Przekonały? Nie. Mnie nie.
Raptem po paru miesiącach od akcji niewielu pamięta o co poszło: dopiero wklikanie odpowiednich haseł do Google’a pozwala przypomnieć sobie na co chciała zwrócić uwagę ta organizacja. Ale każdy pamięta akt wandalizmu.
Akcja miała, moim zdaniem, kilka trefnych aspektów.
Próbując dewastować cenne dziedzictwo kulturowe nie zyska się szerokiego wsparcia społecznego dla walki o lepszą przyszłość klimatyczną, a to jest potrzebne, by dała efekty.
Zupełnie nie przekonuje mnie argument, że aktywistki wiedziały, że obraz jest za szybą, więc rzucając w niego zupą wiedziały, że go nie zniszczą. Jeśli ten gest miał być symboliczny, to równie symbolicznie został odebrany jako atak na dziedzictwo kulturowe. Nie da się zyskać sympatii dla sprawy ochrony jednego niszcząc coś innego.
Nie można przeciwstawiać walorów i wartości sztuki wartościom i walorom przyrody. I odwrotnie. Sprowadzając na chwilę rzecz do Polski, uważam, że jeśli ktoś uznaje Wawel za cenny obiekt kulturowy, to musi widzieć, że tak samo cenna jest Puszcza Białowieska; jeśli uważamy, że cenne są arrasy w polskich galeriach, to wiedzmy, że tak samo cenne są rezerwaty przyrody, itd.
Każde przeciwstawianie tych wartości prowadzi do tego, że ktoś z rządzących uzna „to drugie” za coś gorszego, a więc niewartego uwagi i ochrony. Z opłakanymi skutkami dla przyrody, bo tak to zazwyczaj się kończy.
Tak na marginesie, wyobrażacie sobie atak muzealników działających na rzecz ochrony światowych skarbów kultury przez dewastowanie np. raf koralowych? Po Internecie krążą memy o tym, jakoby sam Van Gogh pojechał do siedziby ekologów i oblał ich zupą.
Całkowicie niepoważne jest mówienie przez obie panie spod obrazu o problemie głodu na świecie w momencie, gdy rzucają w obraz zupą – nawet jeśli została wyprodukowana przez znienawidzony przez wielu koncern spożywczy.
Takim samym ponurym żartem jest wyrzucanie – w ramach różnych protestów – ziemniaków lub innych produktów rolnych przed siedzibami europejskich rządów. Problem głodu i niewłaściwej dystrybucji żywności na świecie to nie chwytliwe hasełko na manifestacjach rozgoryczonych rolników, ale realny, potworny problem.
Tak więc pytanie zadane przez same zainteresowane o to, co jest ważniejsze: sztuka czy jedzenie, tu zabrzmiało jak kiepski żart.
Cała ta dyskusja po „ataku na obraz” – przynajmniej w Polsce – w ogóle nie dotyczyła problemu, na który chciały zwrócić uwagę aktywistki z JSO, a wokół granic aktywizmu środowiskowego i klimatycznego.
Moje zdanie jest jasne: gdyby aktywiści zaatakowali kopalnie, odwierty odpowiedzialne za niszczenie środowiska, albo obrzuciły farbami siedziby koncernów-szkodników, mieliby moje zrozumienie i akceptację.
Atak na „niewinne” „Słoneczniki” uważam nie tylko za pusty gest i szkodliwy dla sprawy ochrony Ziemi, ale i kompletnie przeciwskuteczny. Zelektryzował ewidentnych przeciwników ekologii dając im asumpt do wygłaszania durnych tyrad o „ekoterroryźmie” i „głupawych dziewczątkach” i doprowadził do tego, że „milcząca większość”, zazwyczaj sympatyzująca z ekologami, którzy w ich imieniu walczą o czyste dzielnice w miastach, zieleń i globalnie o powtrzymanie szkodliwych trendów na Ziemi, tym razem pozostała milcząca.
Tak się nie wygrywa żadnej ważnej sprawy.
Trzeba pamiętać, że współczesne techniki komunikacji i przekazywania wiadomości dają szerokie możliwości promocji dobrych spraw i poglądów, ale jednocześnie aktywizują tych, którzy za wszelką cenę będą chcieli te dobre poglądy i postawy deprecjonować. Ci ostatni nie mieli tu za dużo roboty. Wierzę w dobre intencje obu pań, ale „Akcja przy ‘Słonecznikach’” wyłożyła się sama…